Muzycy

Doznanie barokowych rozbłysków

20 grudnia 2021
Grudzień to czas podsumowań, zatem niniejszym oświadczam, iż najczęściej słuchanym przeze mnie zespołem w 2021 roku była grupa Papa Dance. Być może jesteście zdziwieni, bowiem jeśli czytacie mój blog nie po raz pierwszy, kojarzyliście mnie do tej pory z bardziej rockowymi inspiracjami. Melodyjność piosenek Papa Dance na tyle silnie przemówiła do mnie jednak ostatnimi czasy, że nie mogłam pozostać na nią obojętna. Dziś więc przedstawiam swoich pięć ukochanych utworów powyższej grupy i proszę, porzućcie wszelakie uprzedzenia, ponieważ prostota oraz komercyjny potencjał owych dźwięków to tylko pozory.

Myślę, że nie darzyłabym muzyki Papa Dance tak szczególną estymą, gdyby nie jej muzykologiczne analizy, sporządzone przez Michała Hoffmanna, rzeczowe konstatacje Borysa Dejnarowicza oraz, a może nawet przede wszystkim, tegoroczny podcast o płycie Poniżej krytyki ochrzczony wdzięcznym mianem Papcastu i wykreowany przez Jakuba Ambrożewskiego. Zresztą, muzyczna blogosfera sprzed lat spod znaku serwisów PorcysScreenagers niegdyś postawiła sobie za punkt honoru dokonanie historycznej rehabilitacji dwóch pierwszych płyt Papa Dance. W jakim stopniu się to udało? Po części na pewno, ale tego typu przekonywanie społeczeństwa do swoich racji jest procesem, zatem trudno jeszcze wyrzec tutaj ostatnie słowo. Wspomniany przeze mnie przed momentem znakomity muzyk – Michał Hoffmann wielokrotnie w kontekście Papa Dance mówił o barokowości tej muzyki, jej złożoności, wielowarstwowości. Dorzucę więc swoje trzy grosze do powyższej tezy i postaram się specjalnie dla Was wyłowić barokowe rozbłyski w najbliższych mi piosenkach opisywanej grupy.

Zanim przejdę do meritum, odrobina faktografii. Sukces Papa Dance ma przede wszystkim dwóch ojców, wspaniałych producentów muzycznych – Mariusza Zabrodzkiego (kompozytora tych chwytających za serce melodii) oraz (niestety zmarłego przed rokiem) Sławomira Wesołowskiego. Kreatywność owego twórczego tandemu sprawiła, iż w kompozycjach Papa Dance roi się od wyrafinowanych smaczków aranżacyjnych. Wspomniani producenci, chcąc owiać zespół szczyptą nieoczywistości, podpisywali się na albumach pseudonimem Adam Patoh. Autorami tekstów byli natomiast twórcy z najwyższej półki: Jacek Cygan, Marek Dutkiewicz, czy Andrzej Mogielnicki. Zdezorientowani zapytacie, dlaczego o tym rzadko się wspomina. Figurują oni bowiem pod pseudonimami i oto Jacek Cygan podpisywał się jako Marek Fanga, Marek Dutkiewicz jako Wojciech Filipowski, Andrzej Mogielnicki to natomiast Andrzej Bankrut. Po tym sążnistym wstępie zabieram Was w baśniową podróż, a pierwszy przystanek niechaj objawi się sześć wiorst od Łowicza.

Historia „Stacha spod Łowicza” nazwanego szejkiem i pragnącego za wszelką cenę się wzbogacić to opowieść pióra Jana Sokoła, stanowiąca tekst piosenki Narodziny szejka z debiutanckiego albumu Papa Dance. Już pierwsze dźwięki ptasiego trelu zapraszają nas do wielkiego świata, tak bardzo nieosiągalnego w czasach głębokiego PRL-u, kiedy to miały miejsce nomen omen narodziny opisywanej kompozycji. Na uwagę zasługują tu także łagodne dźwięki syntetycznego ksylofonu w wysokim rejestrze, których motoryczna powtarzalność wyznacza rytm całości. Jak przystało na opowieść o szejku, pojawia się szczypta egzotyki w postaci klawiszowych orientalizmów. Są one proste, wykreowane po linii najmniejszego oporu, ale ich dostojna fanfarowość z nutką melancholii jakże trafnie buduje nastrój utworu. Melodia zwrotek to czterokrotnie powtórzony dziesięciodźwiękowy odcinek przepełniony liryczną śpiewnością. Nie brakuje w nim jednak ekspresji obecnej za sprawą autentycznego, ostrego i z lekka krzykliwego wokalu Grzegorza Wawrzyszaka. Klawiszowe orientalizmy z zapałem dialogują z wokalistą, fascynując swym kunsztem. Największym kompozytorskim majstersztykiem jest tu jednak dla mnie refren i nieoczywiste akordy na słowach „jego dom”. Tropiciele wyrafinowanych rozwiązań harmonicznych nie mogą pozostać na nie obojętni. Zwrócę jeszcze uwagę na orientalne pojękiwania w partii wokalnej, ornamentalne i dynamiczne, dające o sobie znać choćby pomiędzy pierwszym refrenem a drugą zwrotką.

Pozostańmy jeszcze przez chwilę na debiucie Papa Dance. Oto jego epilog, baśniowa, ale i mroczna ballada zatytułowana Te głupie strachy. Tekst autorstwa Marka Dutkiewicza z racji czasów, w których powstał jest przesiąknięty PRL-owskimi traumami oraz lękami o jutro. Myślę jednak, iż ową uniwersalną poezję można odczytywać również zgoła odmiennie, jako niezależne od metryki zmaganie się z demonami, które nawiedzają nas we śnie. Obecna w refrenie pozornie optymistyczna deklaracja: „przyjdzie dzień, znikną strachy”, napawa mnie smutkiem, bowiem jesteśmy stale skazani na traumatyczne przeżycia, których odbicia często odczuwamy we śnie, zatem ich zniknięcie kojarzy mi się jednoznacznie ze śmiercią, z zakończeniem egzystencji na tym łez padole. Muzycznie, mamy tutaj do czynienia z rozmarzonym nastrojem uwydatnionym dzięki śpiewnym, motorycznie powtarzanym dźwiękom klawiszy. Złowrogi, mroczny charakter, przywodzący na myśl tytułowe strachy, potęgują natomiast kaskady perkusyjnych uderzeń oraz zamglona, rozedrgana klawiszowa solówka, która po wybrzmieniu obu zwrotek płynnym echem powtarza ich melodię. Grzegorz Wawrzyszak śpiewa delikatnie i niezwykle naturalnie, wręcz baśniowo, a chórek w refrenie na słowach „dachy” i „strachy” fascynuje niewiarygodną subtelnością. Wokalista gdzieniegdzie spłaszcza samogłoski, np. w zbitce słów „nie bój się”. Oniryczna bajkowość spotęgowana jest ponadto pogłosem nałożonym na partię wokalną.

Czas na mój osobisty tryptyk z albumu Papa Dance zatytułowanego Poniżej krytyki. Gdybym miała wskazać jeden najukochańszy utwór, jeśli chodzi o opisywaną grupę, wybrałabym niewinne w swym wyrazie, ale jakże szlachetne dźwiękowo In flagranti. Humorystyczny tekst Jacka Cygana opowiada o chłopcu, który zastał w intymnym, miłosnym uniesieniu najpierw swych szkolnych nauczycieli, a następnie siostrę z partnerem. Muzycznie, uwagę przykuwają obecne we wstępie pięciodźwiękowe motywy klawiszy, których zwieńczenia czasem mają kierunek wznoszący, a czasem opadający. Pogodnie liryczna melodia wokalna, prowadzona przez Pawła Stasiaka, kontrastuje z ekspresyjnymi fragmentami, zaśpiewanymi ostrą, wręcz zachrypniętą barwą przez Kostka Yoriadisa. Mam tu na myśli choćby krzykliwe powtórzenie wyrazów „dziki pech”. Refren to znów kompozycyjne objawienie i szczyt ekscytacji dla tropicieli ambitnych patentów harmonicznych. Słychać tu bowiem same akordy o smutnym zabarwieniu, w terminologii muzycznej zwane mollowymi. Okalają one pogodną w swym charakterze melodię. Na uwagę zasługuje też instrumentalny przerywnik przed drugą zwrotką, pełen jasnych, klawiszowych dzwoneczków. W drugim refrenie zawieszam ucho na kunsztownym ornamencie upiększającym słowo „los”. Kulminacja utworu to natomiast iście beatlesowskie chórki wykonujące tytułowe wyrazy, w pewnej chwili słychać też szorstki, mroczny fragment, wysamplowany z utworu Maid Of Orleans zespołu OMD. Łagodne, wokalne pogwizdywanie doprowadza nas do całkowitego wyciszenia piosenki.

Wit Boy to ponownie tekst Marka Dutkiewicza, w którym tytułowy zaradny, sprytny chłopak pragnie odciążyć swoją ukochaną od problemów, gorliwie namawiając ją: „zwal to na mnie”. Bezgraniczna szczerość słów: „dla Ciebie jestem, bo kocham Cię”, nie przestaje mnie rozczulać, czasem bowiem nie trzeba wcale wykwintnych środków, by wyrazić piękno ludzkich uczuć. Warstwę aranżacyjną zdobią płynne, zamglone, wręcz płaczliwe współbrzmienia klawiszy. Melodyjność wspomnianej frazy „zwal to na mnie” uwydatnia natomiast zjawisko progresji. W teorii polega ono na podwyższeniu lub obniżeniu krótkiego motywu, dzięki czemu jego budowa nie ulega zmianie, a zmienione zostają jedynie wysokości dźwięków. Jak przedstawia się to w praktyce? Powtórzenie słów „zwal to na mnie” brzmi niżej od wyjściowego motywu, ale kierunek melodii pozostaje nienaruszony. W partii wokalnej na słowach „ten problem z głowy masz” słychać eteryczne falsety, nie mogę również przejść obojętnie obok prostoty wznoszącego motywu upiększającego choćby wyrazy „zostaw to mnie”. Najpiękniejszy moment następuje jednak moim zdaniem po drugim refrenie. Stanowi go metaliczne, klawiszowe solo zwieńczone wyrafinowanym przejściem do wyższej tonacji, zachodzi tu więc tzw. zjawisko modulacji.

Niech na koniec rozbłyśnie prawdziwy klejnocik, chociaż właściwie powinnam napisać kryształek, wszakże to piosenka zatytułowana Kryształek nocnej opowieści. Zresztą, udało mi się zwieńczyć mój wpis swego rodzaju klamrą, bowiem tak jak omawiane na samym początku Narodziny szejka, to również jest tekst autorstwa Jana Sokoła. Sam tytuł stanowi piękną metaforę sennych iluzji, a słowa mówią o tym, jak nieprzewidywalnie potrafią krzyżować się kolory życia na jawie oraz we śnie. Lekki uśmiech na mojej twarzy powoduje także fragment, który moim zdaniem nie pasuje do owej misternej układanki słów. Mówi on o tym, że przyszłe losy każdego z nas umie odkodować jedynie wróżbita. Opisywany odcinek niezwykle ekspresyjnie zaśpiewał Kostek Yoriadis, znów kontrastując z płynną, gładką melodyjnością głosu Pawła Stasiaka, słyszalną w większości piosenki. Aranżacyjnie, gęstym pogłosem przepełniona jest partia perkusji, a syntetyczny bas raczy nas tajemniczym mrokiem. W drugiej części każdej ze zwrotek króluje natomiast zjawisko call and response, czyli zawołanie-odpowiedź. Wokalista śpiewa np. wers „Byłem królem”, a chórek w kontrze zdaje się studzić jego bujanie w obłokach, odpowiadając jakże realistycznie: „to był sen”. Uroczym aranżacyjnym ozdobnikiem jest także w pełni instrumentalne dopowiedzenie słów: „nie łam się, tylko śmiej”, podczas powtórzeń refrenu.

Piosenki zespołu Papa Dance to z jednej strony nośna przebojowość i melodyjność, z drugiej natomiast dźwiękowe rozbłyski, wręcz barokowe warstwy pełne ornamentów. Tekstowo, króluje tu prostota, niepozbawiona uniwersalności przekazu. Pamiętajcie, że ten zespół to nie tylko utwory rozbrzmiewające na parkietach i stanowiące ścieżkę dźwiękową dyskotek sprzed lat. Warto jednak nadmienić, że i w nich muzycznych pomysłów odnajdziemy bez liku. Wszakże refren piosenki Nasz Disneyland pełen jest wyrafinowanych odległości pomiędzy dźwiękami w partii wokalnej. Powtórzę zatem raz jeszcze – porzućcie konserwatywne uprzedzenia i wsłuchajcie się w ten nieszablonowy rodzimy synth pop, fascynujący aranżacyjnym przepychem.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.