Doznanie egzystencjalnych mądrości wśród dźwiękowej ascetyczności
Jednym z najbardziej wyrazistych debiutów płytowych 2024 roku jest moim zdaniem album gnieźnieńskiego zespołu o wytwornej nazwie Père-Lachaise. Nosi on wymowny tytuł Wszystko wokół wreszcie płonie i stanowi szczery krzyk buntu młodego pokolenia.
Kunsztownie wykonana muzyka rockowa wciąż żyje i ma się dobrze, czego niewątpliwym dowodem jest recenzowane wydawnictwo. Choć wokalista i autor tekstów – Tymoteusz Mikołajczyk wcześniej z powodzeniem brylował w rapowej stylistyce, znakomicie odnajduje się też w kompozycjach stricte wokalnych, owładniętych znaczącym pierwiastkiem rocka. Jazzowo-klasyczne inspiracje muzyczne zapewniają wirtuozowskie, klawiszowe pejzaże Jakuba Grzechowiaka, a gitarzyści – Oliwier Czajkowski oraz Filip Głowski odpowiadają za ekspresyjne, wielowarstwowe współbrzmienia. Rytmiczne serce formacji to z kolei basista Michał Stefański i perkusista Mikołaj Stopczyński. Przystępną, szlachetną płytę Wszystko wokół wreszcie płonie rozpoczyna utwór opatrzony znamiennym tytułem-prośbą – W ciągłym biegu chcę tylko wziąć oddech. Zasygnalizowana fraza stanowi zresztą kluczowy fragment refrenu, w którym dynamicznemu głosowi wokalisty towarzyszą choćby łagodne, klawiszowe płaszczyzny. Motorykę zwrotek nabudowują salwy repetowanych dźwięków, dające o sobie znać w wykwintnym, quasirapowanym słowotoku wokalnym. Tymoteusz Mikołajczyk ozdabia niektóre słowa szorstką chrypką, szeleszczące głoski intonując w manierze hip-hopowej. Wtórują mu często dostojne, kwintowe skoki, zagrane na gitarze. Imponujące interludia instrumentalne należą do gitar, jak również klawiszy, roztaczających przed nami finezyjne, błyskotliwe przestrzenie. Tekst mówi o rozpaczliwej próbie odetchnięcia w narastającym, życiowym pędzie oraz delektowaniu się urokami ulotnych, świetlistych momentów. Tytułowe słowa przypieczętowują piosenkę, repetowane uporczywie na zasadzie rozpaczliwego krzyku podmiotu lirycznego. Za jeden z najjaśniejszych punktów recenzowanego albumu uważam Konwalie – portret człowieka, poszukującego wytchnienia i chcącego zapomnieć o problemach u boku bliskiej mu osoby. Nośnikiem subtelności są tu łagodne, gitarowe dźwięki, jak również refren. Jego błagalne, poetyckie strofy, okraszone tęskną linią melodyczną, wciąż dźwięczą mi w uszach: „opowiedz mi o miejscu, w którym cały rok kwitną konwalie, pozbawionym lęku, w którym nie ma dla nas żadnych barier”. Któż z nas nie chciałby znaleźć sobie takiego bajkowego azylu. Rzeczony refren zachwyca też dyskretnymi, ale treściwymi harmoniami wokalnymi. W trudnych zbitkach spółgłosek, na przykład: „jak gdyby”, zaciera się u wokalisty dykcyjna precyzja. Istotnym momentem jest ponadto wykrzykiwanie wyrazu „cisza”, symbolizujące niemożność odnalezienia upragnionego krajobrazu jak z bajki. Piosenka Zaufałem światu kontynuuje niewesołe konstatacje narratora, m.in.: „ciągle mijam się ze szczęściem”, czy: „palpituje moje serce, nic nie warte moje słowo”. Obcujemy tu z charyzmą dwóch wokalistów, ponieważ w drugiej zwrotce swym ciepłym, niskim głosem raczy nas gnieźnieński raper o pseudonimie Szegetz. Gęstemu strumieniowi fraz sprzyjają niewielkie odległości pomiędzy dźwiękami, a kulminacyjne, hałaśliwe solo klawiszy zachwyca chropowatą przenikliwością. Utwór PKM 1 to moim zdaniem piękny ukłon w stronę klasyki, bowiem jego harmoniczna oś przywodzi mi na myśl kompozycję Klus Mitroh zespołu Klaus Mitffoch. Motoryczny rytm umieszczonego w tytule pociągu odzwierciedlają dostojne kaskady perkusyjnych uderzeń. W tekście dostrzegam manifest współczesnego, słusznie zlęknionego o niepewną przyszłość pokolenia: „to my, szalone dzieci, (…) w naszych oczach tylko strach”. Niektóre powtórzenia wyrazu „strach” wokalista upiększa gardłową chrypką, z kolei stadionowe okrzyki okalają repetycje wersu: „chcemy tylko”. Kryzys ważnej dla autora relacji obrazuje piosenka Setki słów. Siłę przekazu determinują liczby, zaklęte we frazach: „dwa spojrzenia i dwa światy, setki słów i nie słyszę nic poza tym”. Z jednej strony mamy tu chęć walki podmiotu lirycznego, z drugiej natomiast niejako towarzyszymy mu w bezdennym poczuciu pustki, którego wyznacznikiem są przestrzenne, w dużej mierze opadające motywy klawiszy i gitary. Wysuwają się one na pierwszy plan podczas gwałtownych, ostrych przerywników instrumentalnych, dochodzących do głosu na końcu utworu.
Gdy zanurzam się od stóp do głowy w bezkresnej głębinie kompozycji Jezioro, oczarowuje mnie jej nostalgiczny nastrój. Motoryczną melodię wokalną tworzą najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami, czyli półtony, nasycony mrok wyróżnia szorstkie, nisko brzmiące motywy basu, a specjalnością klawiszy jest malownicza intymność. Wokal barwnie żongluje rejestrami, emocjonalne apogeum osiągając w bezdennych okrzykach: „powiedz mi, co wtedy zrobisz”. „Nie idziemy już przez las, nadal pijani od słów” – znakomitą parafrazą utworu zespołu Siekiera rozpoczyna się piosenka Nie krzycz, nie płacz. Tytułowy szlagwort w refrenie odgrywa rolę wielokrotnie powtarzanych, spazmatycznych wykrzykników. Partię wokalną spowijają udramatyzowane półtony, bas wykonuje chropowate, niskie dźwięki, a klawiszowe motywy fascynują zgrzytliwym rozedrganiem, racząc nas gdzieniegdzie orientalnymi figuracjami. Łagodne epizody wokalne kontrastują z hałaśliwymi wykrzyknieniami w zwieńczeniach niektórych fraz: „daje drogę” oraz: „to skończone”. Ostatni wyraz „tchu” nie zostaje zaśpiewany, ustępując miejsca tubalnemu uderzeniu perkusji, które wyraża więcej niż jakiekolwiek słowa. Nieodłącznym atrybutem utworu Mia Wallace są konteksty filmowe. Zaanonsowana przed momentem bohaterka odwołuje nas do Pulp Fiction, z kolei w trzeciej zwrotce pada tytuł filmu Wszystko, wszędzie, naraz. Tekst opowiada o przeżyciu końca świata w tanecznym uniesieniu, celebrując ulotne szczęście: „zatańcz ze mną jak Mia Wallace, bez żadnych skrupułów, jakby jutro miał być koniec”. Ponadto refren domykają słowa, które użyczyły tytułu całej płycie: „wszystko wokół wreszcie płonie”. Imponuje też egzystencjalna dewiza, urzeczywistniona już w pierwszej zwrotce: „żyjmy tak, żeby za 50 lat pochowali nas na Père Lachaise”. Końcówki fraz tworzą często melancholijne półtony, albo wymowne okrzyki, oparte na repetowanych dźwiękach, m.in. „to ty”. Pomiędzy drugim a trzecim dźwiękiem refrenu słychać z kolei uroczysty, kwintowy skok, zaśpiewany niezwykle precyzyjnie. Frapująco brzmi solo basu, otoczone szmerowymi stukotami perkusji. Początek i koniec utworu Mogę się bać cechuje balladowy liryzm. Delikatnym dźwiękom wokalu wtórują łkające, klawiszowe motywy. Gdy oprawa muzyczna gęstnieje, ekspresja wokalna bierze górę. W melodii dominują podniosłe, wręcz rycerskie całe tony, jak również śpiewne, tercjowe odległości. Warstwa słowna porusza problematykę strachu, który przestaje być paraliżujący, kiedy u boku narratora jest bliska mu osoba. Szczególnie rozczula wyznanie: „nie martwię się zmierzchem, gdy jesteś obok i ocierasz łzy”. Występuje tu kolejny ukłon w stronę klasyki, parafraza flagowej pieśni zespołu Variete, okalająca wers: „czemu ktoś przestawił kamienie”. Epilog recenzowanego wydawnictwa stanowi treściwa miniaturka, zatytułowana Trzy sekundy ciszy. Błyskotliwy potok słów traktuje o sprawach duchowych w dobie wszechobecnego bólu i zła. Niektóre fragmenty zostały ubrane w szatę niebiańskiego, mglistego pogłosu, na przykład: „skarbie, nie masz o co bać się, bo oszukam przeznaczenie”. Nagle wokalista zawiesza wyłuszczanie życiowych paradoksów, puentując swoją myśl dojmującym zdaniem: „trzy sekundy ciszy, bo aż strach jest mówić dalej”. Emocjonalną, przesiąkniętą niepokojem linię melodyczną rozjaśniają choćby łagodne, gitarowe motywy oraz motoryczny napęd sekcji rytmicznej.
Album Wszystko wokół wreszcie płonie gnieźnieńskiego zespołu Père-Lachaise to garść przystępnych, melodyjnych piosenek, okraszonych mądrymi, życiowymi tekstami i ascetyczną oprawą muzyczną. Słowa mówią o rozterkach młodego pokolenia, a także gorączkowym poszukiwaniu antidotum na rozpadający się świat. Nie brakuje poszanowania wobec tradycji sprzed lat, pobrzmiewają bowiem echa Siekiery, Variete, czy Klausa Mitffocha. Warto jednak zauważyć, że zespół wypracował również swoje indywidualne brzmienie. Poszczególne frazy skąpane są w przestrzennym pogłosie, natomiast ekspresja wokalna Tymoteusza Mikołajczyka urzeka wielobarwnością. Czasem tylko końcowe głoski niektórych fraz nikną, tracąc swą wyrazistość, ponieważ giną w hałaśliwym gąszczu instrumentalnych warstw. Należy też zwrócić uwagę na inwencję twórczą pozostałych instrumentalistów, a zwłaszcza wirtuozowskie, klawiszowe przestrzenie, które z wyczuciem roztacza przed nami Jakub Grzechowiak. Trzymam kciuki za tę nową nadzieję rodzimej zimnej fali i wszystkim chętnym rekomenduję garść nośnych melodii, jak również poetyckich strof, które niezależnie od metryki oraz różnic poglądów skłaniają do refleksji, fascynując wartościowym, uniwersalnym i bez wątpienia autentycznym przesłaniem.