Doznanie hip-hopowej spontaniczności w gąszczu transakcentacji i makaronizmów
Zawsze, gdy robię w życiu coś po raz pierwszy, towarzyszy mi przyjemny dreszczyk emocji, ale i lekki stres. Tak jest i tym razem, gdyż w historii mojego bloga jeszcze nigdy nie pisałam o muzyce hip-hopowej. Na tyle jednak zawróciła mi w głowie twórczość młodego rapera – Kadeta Szewczyka, że to właśnie jego album, enigmatycznie zatytułowany Bez tytułu proszę, będzie przedmiotem dzisiejszej recenzji.
Na początek odrobina faktografii. Kadet Szewczyk w rzeczywistości ma na imię Kajetan i oprócz szeroko pojętej praktyki muzycznej, pięknie potrafi też o niej pisać oraz mówić. Dowodem na potwierdzenie mojej tezy niech będzie cotygodniowy podcast, zatytułowany Od Kimona do Maty, który wyżej wspomniany tworzy wraz z wielkim znawcą gatunku – Marcinem Flintem. Dzięki owemu podcastowi, będącemu pełnym pasji oraz wiedzy rysem historycznym rodzimego rapu, wciąż odkrywam nowe nazwiska, utwory i płyty formatywne dla tej stylistyki. Przy okazji ochoczo zapoznałam się również z twórczością Kadeta Szewczyka, ponieważ byłam ciekawa, czy oprócz starannie wycyzelowanych opisów muzyki, potrafi on również ją tworzyć i przyznam, że owe dźwięki przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Od razu rzuciła mi się w uszy ogromna dykcyjna precyzja rzeczonego wykonawcy. Wprawdzie często nadmiernie eksponuje on szeleszczące spółgłoski, ale traktuję to jako charakterystyczną cechę jego stylu. Zanim zatopię się w stricte muzycznych detalach płyty Bez tytułu proszę, wspomnę słówko o warstwie literackiej opisywanych piosenek. Królują tu wątki autobiograficzne, a Kajetan Szewczyk jako baczny obserwator rzeczywistości niezwykle barwnie przedstawia ją ze swojej perspektywy. W najbliższym mi utworze chociażby celnie dotyka problemu wszechobecnego patriarchatu, z kolei inne dwie piosenki to tzw. braggi, czyli przechwałki, jednak postrzegam je trochę z przymrużeniem oka, gdyż bohater mojego wpisu jawi mi się jako twórca niezwykle skromny. Warto też zaznaczyć, że nie wszyscy raperzy potrafią śpiewać, ale akurat Kadet Szewczyk dysponuje świetnym słuchem muzycznym oraz łagodnym, jakże precyzyjnym wokalem, dzięki czemu refreny jego utworów lśnią jak złoto.
Napisałam przed momentem, że refreny lśnią jak złoto, ale o piosence rozpoczynającej płytę Bez tytułu proszę winnam napisać, iż błyszczy jak cyrkonie. Taki wszak jest jej tytuł – Cyrkonie. Od pierwszego przesłuchania zauroczył mnie minimalistyczny, melodyjny motyw klawiszy, który trochę igra z percepcją odbiorców za sprawą intrygującej, subtelnej zmiany w jego obrębie podczas instrumentalnego wstępu. Klawiszowe warstwy po chwili szlachetnie akompaniują słowotokowi Kadeta Szewczyka. Od ekspresyjnej rytmiczności na chwilę odwraca uwagę transakcentacja na ostatniej sylabie wyrazu „obok”, ale szybko można się zorientować, że takich akcentuacyjnych przesunięć czeka nas jeszcze multum. Uznaję to więc za czynnik świadczący o wykonawczej rozpoznawalności rapera. Na końcu pierwszej zwrotki zostały ponadto barwnie podkreślone niektóre głoski w słowach „same” i „potknięcia”. Refren cechuje intymność ciepłego głosu wokalisty, a melancholijny ozdobnik, oparty na opadającym motywie, rozkwita w wyrazie „szans”. Ostatnią frazę refrenu: „cyrkonie mają przegwizdane” ilustrują z kolei (słyszalne po jej całkowitym wybrzmieniu) jaskrawe, z lekka frywolne pogwizdywania. Druga zwrotka również obfituje w szereg interesujących transakcentacji, a rozbrajającą szczerością ujmuje wyznanie: „jestem kimś, kogo jako piętnastolatek słuchałbym pasjami”. Swoisty protest song stanowi kompozycja Pokolenie JP2. Na końcu krótkich epizodów zostały wyeksponowane jednosylabowe wyrazy. Znów roi się tu od transakcentacji, a Kadet Szewczyk nie przebiera w słowach, by wyrazić swoją pogardę wobec polityki, która destrukcyjnie wpływa na otaczającą nas rzeczywistość. Naczelnym środkiem ekspresji w utworze Kolega ojca jest dramatyzm, uwydatniony dzięki rozedrganym motywom klawiszy, w których dominują tzw. półtony, czyli najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami. Niebywałą ekspresją ujmuje wydłużenie głoski „r” w wyrazie „broń”, mające miejsce w refrenie. W stan nieuchwytnej zadumy wprowadzają mnie też klawiszowe płaszczyzny w wysokim rejestrze, które upiększają aranżacyjną warstwę całej kompozycji. Charakterystycznym środkiem wyrazu, dającym o sobie znać w piosence Jedyny syn, są żarliwe, spazmatyczne oddechy pomiędzy zwięzłymi fragmentami wokalnymi. Tutaj też na szeroką skalę objawia się kolejna stylistyczna cecha tekstów Kadeta Szewczyka, a mianowicie tzw. makaronizmy, czyli obcojęzyczne (akurat w przypadku opisywanego twórcy wyłącznie w języku angielskim) wtrącenia, wplecione w wartki, rodzimy słowotok. Należy absolutnie podkreślić ich ogromny kunszt wykonawczy.
Swingującym zacięciem zachwyca mnie piosenka Czas na nas, gdzie w refrenie słychać lekko zaciśnięty, ale bardzo sprawny warsztatowo wokal rapera o pseudonimie Asl33p. W porównaniu ze starannie cyzelującym niemal każde słowo Kadetem Szewczykiem, Asl33p często gubi dykcyjną precyzję niektórych wyrazów, ale nadrabia mroczną głębią tembru swego głosu. Kompozycję Boga w to nie mieszaj swym gościnnym udziałem urozmaicił raper Penx, któremu została powierzona rola tytułowego Boga. Przyznam, że z lekka irytuje mnie tu swoista potoczność językowa, gdyż wspomniany gość specjalny ignoruje samogłoskę „ą” na końcu słowa „szybką”, zastępując ją (charakterystycznym wyłącznie dla mowy potocznej) złożeniem głosek „om”. Mimochodem zaanonsowałam już wcześniej mój ulubiony utwór, który porusza problematykę patriarchatu. Już sam jego tytuł to wiele mówiący makaronizm – Daddy Issues. Pięknie uzupełniają się tutaj wrażliwości Kadeta Szewczyka, Legendarnego Afrojaxa, czyli Michała Hoffmanna (jak już wielokrotnie na łamach tego bloga wspominałam jednego z najbliższych mi współczesnych twórców) oraz raperki Susk. Przebojowy refren obezwładnia śpiewnością, jak również wokalną intymnością Kadeta Szewczyka. Ta nieco naiwna melodia obrazuje moim zdaniem obecną w tekście infantylną próżność młodych dziewczynek, lansujących swą urodę na TikToku oraz Instagramie. Do Kadeta Szewczyka należą dwie zwrotki. W pierwszej fascynuje mnie wykonana dosyć mrocznie ponura, ale i z lekka ironiczna konstatacja: „witam was w rzeczywistości”. W jego kolejnej zwrotce szczególnie urzeka teatralność stopniowo wyciszających się oraz motorycznie powtarzanych słów: „taki ty, taki ja”. Solowy fragment Legendarnego Afrojaxa to mistrzowski popis jego poetyckich możliwości, wykonany jak zawsze w jego przypadku ogniście i emocjonalnie. Ciekawe światło na przekaz utworu rzuca buntownicza puenta raperki Susk, rozbrzmiewająca jakby przez słuchawkę telefoniczną. Mowa w niej o tym, jak trudno kobietom żyć w świecie, w którym często nie są one poważnie traktowane przez mężczyzn. Chcąc płynnie przejść do kolejnej, niezwykle mi bliskiej piosenki z płyty Bez tytułu proszę, pozwolę sobie na refleksję, iż naturalną koleją rzeczy są w naszym życiu osoby, z którymi często zupełnie niespodziewanie mijamy się bezpowrotnie. Sentymentalną tęsknotą za nimi jest kompozycja Przechodni przechodnie i już w pierwszej zwrotce słychać tu uzależniającą melodię klawiszy. Jeśli zaś chodzi o refren, trudno przejść obojętnie obok wykonawczego pytajnika, dyskretnie zdobiącego powtórzony wers: „których już nie ma”. Sukces to ponownie bragga, upstrzona dźwięcznymi transakcentacjami i makaronizmami. Choć w zwrotkach króluje hałaśliwa pewność siebie, to jednak refren cechuje zaduma, pełna retorycznych pytań odnośnie do istoty sukcesu samego w sobie. Ów uniwersalny przekaz został wykonany z rozbrajającą emocjonalnością, dzięki czemu natychmiast zapada w pamięć, skłaniając do błyskawicznej refleksji nad własnym życiem. Rozedrgane warstwy klawiszy szlachetnie podkreślają wspomniany wyżej kontrast pomiędzy zadziorną zwrotką a subtelnym refrenem. Album domyka remix piosenki Boga w to nie mieszaj, którego autorem jest muzyk o wdzięcznej ksywce Kudel. Uczynione przez niego swoiste przearanżowanie dynamicznego pierwowzoru wydobyło z tej kompozycji ciekawą, niezwykle liryczną głębię
Płytę Bez tytułu proszę Kadeta Szewczyka charakteryzuje muzyczna różnorodność, wykonawcza ekspresja i spontaniczność, za sprawą której kaskady słowotoków rapera poruszają do głębi swą wielobarwnością. Nie chcę skwitować tych dźwięków banałem, ale nasuwa mi się konstatacja, że ów twórca absolutnie wie, jak za sprawą odpowiednich modulacji swego głosu przekazać emocje i zelektryzować nimi słuchaczy. Olbrzymim atutem są także kunsztownie zaśpiewane refreny, a gąszcz transakcentacji, szeleszczących z emfazą spółgłosek i makaronizmów daje mi poczucie obcowania z niezwykle świadomym muzykiem, który mimo młodego wieku potrafi w okamgnieniu otworzyć na oścież wrota swojego rozpoznawalnego stylu. Nie należy też zapominać o współpracy Kadeta Szewczyka z ciekawymi gośćmi, którzy swymi unikatowymi patentami wykonawczymi sprawili, że eklektyzm owej płyty to pewnik, który nie podlega dyskusji.