Doznanie melodyki, elektroniki oraz symfoniki
Kilka miesięcy temu w jednym z muzycznych podcastów natknęłam się na inspirującą dyskusję odnośnie do najważniejszych płyt 1997 roku. Często powtarzającym się w powyższym kontekście tytułem był Homogenic – najbliższy mi, a chronologicznie trzeci studyjny album islandzkiej wokalistki Björk. Pragnę więc dzisiaj uczcić zeszłoroczny jubileusz ćwierćwiecza tej płyty i opisać specjalnie dla Was pięć moich najukochańszych piosenek z niej.
Podążając za kolejnością utworów na albumie Homogenic, moją subiektywną podróż rozpocznę od mrocznej kompozycji Hunter, która całość inicjuje, dostarczając słuchaczom już na dzień dobry sporą dawkę hipnotyzującej tajemniczości. Sprawcami powyższej są półtony, czyli najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami. Kształtują one zarówno lekko zamgloną melodię wokalną, jak i akompaniament instrumentalny, a konkretnie smyczki, powtarzające fragmenty wiodącej linii melodycznej na zasadzie efektu echa. Ciekawym wykonawczym detalem są również patetyczne, płaczliwe dźwięki akordeonu oraz szybkie, nieco nerwowe płaszczyzny elektroniczne. Wraz z przebiegiem utworu w głosie islandzkiej królowej mroku słychać więcej ekspresji, której apogeum następuje podczas multiplikacji głównej melodii. Intrygującym środkiem wyrazu są też spazmatyczne oddechy, nabierane przez wokalistkę nieregularnie, często pomiędzy niewielką liczbą słów. Kim natomiast jest tytułowy hunter, czyli w tłumaczeniu na język polski łowca? Moim zdaniem to sama artystka, która udaje się na łowy ku odnalezieniu własnej tożsamości, a także szeroko pojętej wolności.
Jakże trudno jest opisać muzyczny ideał. Podejmę jednak wyzwanie i opowiem teraz nieco więcej o utworze Jóga. Zanim poniosą mnie walory stricte wykonawcze, odrobina faktografii. Adresatką dedykacji tej piosenki jest bliska przyjaciółka Björk – Johanna „Jóga” Jóhannsdóttir. Warto też odnotować, że tekst to wspólne dzieło wokalistki oraz islandzkiego poety, a także powieściopisarza – Sjóna. W warstwie literackiej mamy tu do czynienia z sugestywnym opisem ojczyzny artystki, a więc Islandii, ale nie brakuje również silnego, miłosnego pierwiastka. W całej kompozycji najbardziej ujmuje mnie jednak oprawa muzyczna, a przede wszystkim fuzja instrumentów smyczkowych z elektroniką. Smyczki już od samego początku wykonują tęskną, chwytającą za serce melodię, zaaranżowaną niezwykle kompetentnie i przepełnioną aksamitną płynnością długich, rozedrganych dźwięków. By jednak nie było zbyt ckliwie i gładko, zaostrzają ją elektroniczne płaszczyzny, które szczególnie przybierają na sile od drugiej zwrotki. W refrenie królują w dużej mierze opadające motywy smyczków. Partia wokalna z kolei zachwyca łagodnym, medytacyjnym charakterem, a także kunsztownymi ornamentami, słyszalnymi na przykład w wyrazach: „emotional landscapes”. Ciepłem i prostotą zachwyca ponadto dziecięca naiwność, szczerość, a nawet uśmiech, z jakimi wokalistka wykonała wers: „how beautiful to be”. Na samym końcu melodię refrenu upiększa jeszcze jedna, powtórzona kilkakrotnie partia wokalna, każdorazowo domknięta delikatnym, wznoszącym motywem w wysokim rejestrze. Za sprawą relaksacyjnej warstwy muzycznej oraz medytacyjnych wersów, bez trudu można tu dostrzec magię emocjonalnych krajobrazów i niecodzienność stanu wyjątkowego, które barwnie zostały podkreślone w tekście opisywanej kompozycji.
Moim zdaniem najbardziej melodyjnym utworem na albumie Homogenic jest podniosła Bachelorette, która dodatkowo doczekała się barwnego teledysku, autorstwa Michela Gondry’ego. Ukazana w nim tzw. szkatułkowa opowieść, w ramach której kilka wydawać by się mogło odrębnych historii następuje w odpowiedniej kolejności, łącząc się finalnie w spójną całość, niezwykle oddziałuje na wyobraźnię. Tekst wręcz ocieka surrealizmem, zresztą świadczy o tym już pierwszy wers, który można na język polski przetłumaczyć jako: „jestem fontanną krwi o kształcie dziewczyny”. Muzycznie znów przyciągają się tutaj przeciwieństwa, gdyż mrok elektroniki rozjaśniają instrumenty smyczkowe. Niejednokrotnie aura brzmieniowa staje się jeszcze bardziej świetlista za sprawą harfy, czarującej gdzieniegdzie rozłożystymi akordami. Nie brakuje też celowo jednostajnych, jakże ascetycznych motywów klawiszy, stanowiących basową podstawę w postaci nasyconych, niskich dźwięków. Wraz z przebiegiem kompozycji klawisze urzekają subtelnością rozłożonych akordów. Linię melodyczną cechuje symetryczna śpiewność, a głos wokalistki wyróżnia głębia wysokiego rejestru. Po ekspresyjnym refrenie, uwagę przykuwa fragment, gdy wznosząca melodia urzeka łagodnością. Krzykliwa ostrość jednak rychło powraca, a szczególną wytwornością fascynują momenty, w których instrumenty smyczkowe echem powtarzają melodię obsesyjnego refrenu, dzięki czemu jeszcze silniej zapada ona w pamięć. Z kolei na samym końcu dają o sobie znać spazmatyczne motywy akordeonu.
Bodaj najsilniejszym dowodem na stylistyczny eklektyzm recenzowanego albumu jest utwór 5 Years. Nieziemski konglomerat barw tworzą tu trzy, pozornie niepasujące do siebie warstwy. Pierwsza to łagodny, elektroniczny motyw, drugą są szorstkie niczym papier ścierny trzaski (również wygenerowane elektronicznie), a trzecią płaszczyznę stanowi partia wokalna, piękna w swej prostocie, ale jednocześnie bardzo wyrafinowana pod względem wykonawczym. Z czasem początkowy elektroniczny motyw ulega zmianie, urzekając katarynkową jaskrawością i podniosłością zarazem. Przepełniony natchnioną intymnością refren rozbłyskuje z kolei na tle chłodnych i nieprzyjemnych dla ucha elektronicznych warkotów. W niektórych momentach wokal Björk zachwyca dynamiczną dźwięcznością, a ostatni refren upiększają kunsztowne pejzaże smyczków i aż do samego końca owe perliste ornamenty w wysokim rejestrze wzbogacają brzmieniowy koloryt całości. Aż dziw bierze, że ów wszechobecny chłód z pozoru nieprzystępnych dźwięków każdorazowo porusza mnie tu do szpiku kości. Warto jeszcze nadmienić chociaż jedno zdanie o tekście, w którym kobieta karci ukochaną osobę i z rozgoryczeniem konstatuje ich wzajemną relację słowami: „nie umiesz poradzić sobie z miłością”.
Jako niebywała entuzjastka utworów z przesłaniem, nie mogłam w swoich rozważaniach pominąć epilogu albumu Homogenic, czyli nastrojowej ballady – All Is Full Of Love. W jej tekście mowa o tym, że jeśli tylko otworzymy swoje umysły, wszędzie dostrzeżemy otaczającą nas miłość. Tęskny liryzm dochodzi do głosu już za pośrednictwem początkowych elektronicznych płaszczyzn, brzmiących niezwykle intymnie. Z kolei wokalistka z chirurgiczną precyzją wykonuje skomplikowane odległości pomiędzy dźwiękami, pojawia się chociażby kunsztowna i niepokojąca septyma mała między słowem „be” a pierwszą sylabą wyrazu „given”. Wespół z melodią wokalną rozbłyskują dzwoneczkowe motywy, które swoją barwą przywodzą na myśl przenikliwie perliste cymbały. Ekspresję słychać również w spazmatycznych oddechach wokalistki pomiędzy zwięzłymi odcinkami melodycznymi. Niezwykle wzruszająco brzmi fragment, gdy tytułowe wyrazy rozlegają się stereofonicznie i przestrzennie przemykają po kanałach. Dzięki ich wielokrotnej powtarzalności, bez trudu możemy dać się ponieść złotej myśli, iż miłość otacza nas zewsząd. W instrumentalnym zwieńczeniu najbardziej fascynują mnie iście klezmerskie, dobiegające z oddali dźwięki akordeonu, które słychać aż do definitywnego wyciszenia piosenki.
Melodyczna przebojowość, kostropata, elektroniczna przestrzenność, a także symfoniczny rozmach takich instrumentów jak smyczki, a miejscami również harfa i akordeon, czynią płytę Homogenic absolutnie wyjątkową. Myślę jednak, że rozpatrywanie owego wydawnictwa w kategoriach arcydzieła zawdzięczamy głównej sprawczyni całego zamieszania, mistrzyni dźwiękowych kontrastów, specjalistce od wokalnych kolorów. To rzecz jasna Björk – bezprecedensowa diwa islandzkiej muzyki, posiadaczka nietuzinkowego, rozpoznawalnego dzięki gardłowej chrypce głosu, którego lekko skrzecząca, chwilami też infantylnie brzmiąca barwa budzi skrajne emocje. Nie podlega jednak dyskusji aspekt techniczny, bowiem mamy do czynienia z wokalistką niezwykle sprawną warsztatowo, dla której wręcz nie ma wykonawczo dźwięków niemożliwych. Björk po dziś dzień z ogromną zręcznością porusza się twórczo w obrębie różnych stylistyk, ale moim zdaniem melodyka, elektronika oraz symfonika najsilniej współgrają na znakomitym albumie Homogenic.