Doznanie słowno-muzycznego katharsis
Moja ekscytacja zawsze sięga zenitu, gdy mogę napisać, iż współczesna muzyka rockowa żyje i ma się dobrze. Do takiej stylistyki bowiem można przyporządkować drugi, pełnometrażowy album znakomitego, warszawsko-trójmiejskiego zespołu Dance Like Dynamite. Rockowy sznyt płyty zatytułowanej Litania kłamstw jest rzecz jasna niepodważalny, jednakże nie brakuje na niej inspiracji jazzem, metalem, czy synth popem ze szczyptą zimnej fali.
W tytule mojego wpisu nieprzypadkowo padło słowo katharsis. Sam wokalista grupy Dance Like Dynamite – Krzysztof „Sado” Sadowski przyznaje, iż niniejsza płyta od strony literackiej jest dla niego oczyszczeniem. Dotyka niezwykle osobistych problemów walki z uzależnieniami, egzystencji niemalże nad przepaścią. W mojej opinii jednak autor tekstów ujął powyższe kwestie na tyle uniwersalnie, iż każdy doświadczony życiowo człowiek może utożsamić się z większością słów, zawartych na tym albumie. Płytę Litania kłamstw otwiera utwór tytułowy, stanowiący rozliczenie z samym sobą. Piosenkę ozdabia powtarzany niczym mantra szlagwort „nie moja wina”, będący swego rodzaju parasolem ochronnym podczas wewnętrznego rachunku sumienia. Pierwsze współbrzmienia (prawdopodobnie wygenerowane elektronicznie) budują napięcie za sprawą nagłych zmian tempa. Rozpoznawalnym sygnałem jest natomiast uporczywy dźwięk gitary, wzmocniony motorycznym rytmem perkusji. Gitarowy riff zagrany żarliwie przez Tomasza „Snake’a” Kamińskiego zachwyca wpadającą w ucho melodyjnością. Łagodnej recytacji wokalisty towarzyszą mroczne, elektroniczne motywy, a co jakiś czas dramaturgię wzmaga wspomniany przeze mnie wcześniej gwałtowny, gitarowo-perkusyjny wystrzał. Przywołane powyżej hasło „nie moja wina” Krzysztof „Sado” Sadowski wyrecytował w kulminacji niezwykle sugestywnie, rytmicznie oddzielając od siebie wszystkie trzy słowa. Domeną kompozycji Szukam jest prosty, ale jakże urokliwy gitarowy riff, recytacji wokalisty towarzyszy natomiast statyczna elektronika. Dawno nie słyszałam tak precyzyjnego synchronu sekcji rytmicznej, za którą odpowiedzialni są basista – Piotr Pawłowski oraz perkusista – Karol Skrzyński. Od słów „wszechświat jest pełen śmieci” wokalista prowadzi śpiewną melodię, by w refrenie na słowach „a ja szukam” osiągnąć apogeum ekspresji, okraszonej gardłową chrypką. Utwór Nie ma nas w warstwie literackiej porusza sprawy ostateczne, co wspaniale ilustruje kunsztownie udramatyzowana muzyka. Delikatne, słyszalne na początku dźwięki gitary to tylko pozory, bowiem całość fascynuje rockową energią. Wokalista z nienaganną dykcją skanduje poszczególne słowa, natomiast w refrenie palma pierwszeństwa należy się uporczywie powtarzanemu dźwiękowi. Uwagę przykuwa tutaj także solówka trąbki, wykreowana przez Tomasza Ziętka – wielowarstwowa, zgrzytliwa, pełna przeszywających ornamentów w wysokim rejestrze.
Jednym z najbliższych mi utworów na Litanii kłamstw jest cover piosenki Shirley Bassey – Diamonds Are Forever z polskim tekstem. Owa kompozycja funkcjonuje tu pod polskojęzycznym tytułem Diamenty żyją wiecznie, natomiast wykonała ją niezwykle utalentowana wokalistka – Agnieszka Rassalska. Ów melodyjny, filmowy standard, ilustrujący jedną ze ścieżek dźwiękowych kultowych przygód Jamesa Bonda, w odświeżonej wersji nabrał moim zdaniem nietuzinkowych, zmysłowych kolorów. Solistka śpiewa lekko jazzująco, w rozmarzony sposób prześlizgując się pomiędzy dźwiękami np. w słowie „miłość”. Nie mogę również przejść obojętnie obok mrocznych, fortepianowych motywów. Geheimnis to piosenka zaśpiewana w języku niemieckim i przyznam, że trochę w warstwie wykonawczej brakuje mi charakternego, typowego dla tego języka „r”. Wokalnie nie mogę oprzeć się tutaj urokowi łagodnej melancholii, przyciemnionej ostrym akompaniamentem instrumentalnym rodem z muzyki metalowej. Kompozycja Nattasang została zaśpiewana po norwesku, nie mam jednak w tym przypadku na myśli slangowego określenia słownej improwizacji podczas tworzenia utworów przez zespoły rockowe. Tutaj naprawdę pojawia się język norweski, stanowiący wspaniałą oprawę międzygwiezdnego przekazu słownego rodem z kosmosu. Rozmarzoną recytację kobiecego głosu oplata emocjonalny, klawiszowy motyw, urzekający niewiarygodną śpiewnością. Osobista piosenka Ból jest niewidzialny literacko komunikuje, iż bólu nie widać na zewnątrz i zmagamy się z nim zupełnie sami. Zachwyca mnie tu wokalna gradacja od szeptu aż do surowego krzyku pełnego frustracji. W kompozycji I popłyną łzy dostrzegam echa zimnej fali, obecne za sprawą motywów klawiszy, które swą ciepłą barwą imitują instrumenty smyczkowe. Wokalnie dochodzi tu do głosu wielowarstwowość, natomiast gitara fascynuje kolorystyczną zmiennością, z jednej strony słychać bowiem szorstkie współbrzmienia, z drugiej natomiast melodyjną delikatność. Formalną niespodzianką jest z kolei kulminacyjny dźwięk tłuczonego szkła, sugestywnie zapadający w pamięć. Piosenka Są takie chwile stanowi w mojej opinii aksamitne ukojenie. Literacko, słyszymy tutaj wiersz Kazimierza Przerwy-Tetmajera w anturażu lekko jazzującej instrumentacji. Pojawiają się motywy, które niezwykle trafnie imitują tajemniczo brzmiącą sekcję dętą, do głosu dochodzą też lekko archaiczne dźwięki fortepianu w wysokim rejestrze. Nastrój budują damsko-męskie dialogi, głos wokalisty jest zdecydowany, natomiast kobiecy szept koi eteryczną zmysłowością. Piosenka Człowiek stworzył sztukę fascynuje ascetycznym tekstem, wszakże to jedynie słowa: „Człowiek stworzył sztukę, człowiek stworzył broń” wyrecytowane z pozoru beznamiętnie, ostro, niczym przez megafon. Rytm wyznacza tutaj powtarzany dźwięk w wysokim rejestrze oraz wielobarwność elektronicznych współbrzmień, nierzadko eksponujących niskie częstotliwości. Tomasz „Snake” Kamiński wykreował w opisywanym utworze melodyjną, gitarową partię, złożoną z symetrycznych, zwięzłych motywów. Kulminacja obfituje natomiast w iście chóralne, klawiszowe dźwięki.
Orientalna wokaliza, inicjująca piosenkę Sto tysięcy słońc zwiastuje coś absolutnie wyjątkowego. Dostrzegłam w niej magiczną złożoność dwuczęściowej formy. Pierwsza część nosi znamiona dostojnej, rockowej ballady, w ramach zwrotek słychać ascetyczną (złożoną raptem z kilku dźwięków) melodię wokalną otoczoną gitarową drapieżnością i masywną sekcją rytmiczną. Szorstki niczym papier ścierny przester przeniósł mnie natomiast w inny wymiar. Po monumentalnej pierwszej części następuje druga, w której tempo ulega przyspieszeniu, a na uwagę zasługuje kosmicznie przetworzony głos wokalisty, w którym zostały efektownie wyeksponowane szeleszczące głoski. Epilog płyty to mój ukochany utwór, lirycznie balladowa kompozycja – Koszmar minął. Słychać w niej przede wszystkim znajomy, klawiszowy akompaniament, który tak urokliwie upiększył jedną z wcześniejszych piosenek – Nattasang. Wokalnie urzekły mnie z kolei magiczne warstwy, celowo niezsynchronizowane, czasem zaśpiewane, czasem wyrecytowane niemal szeptem. Owe przestrzenne chóry Krzysztofa „Sado” Sadowskiego cechuje wielopłaszczyznowość nie do opisania. Puls wyznaczają dyskretne uderzenia, imitujące pstrykanie palcami, a ostrość zapewnia żarliwa, jednakże oszczędna w środkach elektronika. Ascetyczne, gitarowe motywy wzruszają mnie do łez swoją śpiewnością, jednakże Tomasz „Snake” Kamiński przeszedł pod tym względem samego siebie w kulminacyjnej solówce – iście bluesowej i melancholijnie rozedrganej. Wokalna puenta: „koszmar minął – śpij już, śpij” hipnotyzuje swą autentycznością, a wieńcząca całość elektronika pozostawia odbiorców w sferze tajemniczości.
Album Litania kłamstw zespołu Dance Like Dynamite to eklektyczna eksplozja dźwiękowych barw. Rockowa ekspresja gitarowych riffów Tomasza „Snake’a” Kamińskiego przenika się z inspiracjami muzyką metalową, jazzową oraz synth popową. Teksty Krzysztofa „Sado” Sadowskiego skłaniają do filozoficznych, egzystencjalnych refleksji. Na uwagę zasługują także jego intrygujące, wokalne melorecytacje, tylko czasem ustępujące miejsca epizodom zaśpiewanym w pełnej krasie. Do tego wszystkiego serce zespołu, czyli sekcja rytmiczna. Piotr Pawłowski i Karol Skrzyński grają żarliwie, barwnie, tajemniczo, zawsze słuchając siebie nawzajem. Dynamit ze sporą dawką subtelnej, zmysłowej wrażliwości, a zatem słowno-muzyczne katharsis w najczystszej postaci. Właśnie taka jest dla mnie Litania kłamstw, jakże spójna w swej stylistycznej różnorodności.