Koncerty

Doznanie szukania dźwiękowego spektrum

22 września 2022
Jak co roku, także i tym razem nie mogłam odmówić sobie przyjemności uczestnictwa w Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień. Wprawdzie od kilku lat trochę narzekam na zbyt dużą liczbę koncertów z nurtu muzyki elektronicznej, ale klasyki gatunku w postaci utworów z wiodącą rolą orkiestry również nie zabrakło podczas tegorocznej edycji.

Absolutnie bezprecedensowym wydarzeniem, o którym napiszę Wam dziś nieco więcej, było wykonanie flagowego dzieła francuskiego kompozytora – Gerarda Griseya. To sześcioczęściowa kompozycja Les Espaces Acoustiques, reprezentująca nurt muzyki współczesnej o wdzięcznej nazwie spektralizm. Nie chcąc zanudzać Was, drodzy czytelnicy, terminologicznym bełkotem, wspomnę tylko, że spektralizm (jak sama nazwa wskazuje) koncentruje się na poszukiwaniu dźwiękowego spektrum poprzez rozbijanie dźwięków na wchodzące w ich skład mniejsze cząstki. Wsłuchiwanie się w owe drobne pierwiastki zapewnia niepowtarzalne doznania, które trudno porównać z czymkolwiek. Przez półtorej godziny trwania kompozycji Les Espaces Acoustiques zwracałam baczną uwagę na to, jak ogromny wpływ mają one na brzmieniową przestrzeń całego utworu. W tym magicznym odkrywaniu walorów arcydzieła Gerarda Griseya pomogło mi jego spektakularne wykonanie, za które odpowiedzialna była Orkiestra Muzyki Nowej Sinfonia Varsovia pod dyrekcją Szymona Bywalca. Jak już wcześniej wspomniałam, opisywana kompozycja składa się z sześciu części, z których każda stanowi tak naprawdę osobny utwór na różne obsady instrumentalne. Prześledźmy je po kolei.

W kameralnym rozpoczęciu, zatytułowanym Prologue, kompozytor zapewnił nam kunsztowną introdukcję. Nie można tej części odmówić maestrii, chociaż to swoisty teatr jednego aktora, bowiem słychać tu tylko jeden instrument – altówkę solo. Wspaniale, przestrzennie, niezwykle szlachetnie zagrał na niej Rafał Zalech. Szczególnie ujął mnie tutaj mrok uporczywie powtarzanego dźwięku w niskim rejestrze. Zdawał się on trzymać melancholijną, z lekka orientalną melodię w rytmicznych ryzach. Owa linia melodyczna czasem czarowała liryzmem, by chwilami zupełnie niespodziewanie zazgrzytać szorstko i ekspresyjnie. W opisywanej melodii znalazło się też miejsce na szczyptę podniosłości z racji kształtujących ją czasem rozłożonych akordów. Często też natchniona intymność tonęła w gęstwinie gwałtownych przejść od dźwięków niskich do wysokich, a szlachetną wirtuozerię niejednokrotnie zapewniały perliste ozdobniki. Powolne wybrzmiewanie ostatniego dźwięku sprawiło, iż melodia raptownie zastygła w bezruchu.

Kolejne ogniwo to Periodes na siedmiu muzyków. Ponownie dały o sobie znać przenikliwe, ostre zgrzyty. Królowała jednak subtelność, uwydatniona dzięki łkającym motywom smyczków. Swą obecność dyskretnie zaznaczyły też instrumenty dęte, gdzieniegdzie trzepocząc żarliwie. W pewnej chwili motywy ułożyły się w tzw. tryton, a więc mroczną, diaboliczną odległość pomiędzy dźwiękami. Nie mogę też pominąć milczeniem zagęszczenia w zakresie dynamiki, czyli siły natężenia dźwięku. Na pierwszy plan wysunęły się wówczas klarnetowe ornamenty. Zupełnie niespodziewanym zwrotem akcji było moim zdaniem dosyć efekciarskie igranie z percepcją odbiorców w postaci hałaśliwego strojenia altówki w trakcie trwania tej części. Cały odcinek domknął obezwładniający mrok niskich dźwięków kontrabasu i waltorni.

Najbardziej znaną częścią opisywanego dzieła Gerarda Griseya jest jego trzecie ogniwo, zatytułowane Partiels i wykonywane przez osiemnastu muzyków. Królem świetlistych współbrzmień okazał się tutaj kontrabas. Błyskotliwą podniosłość całego tego fragmentu zaostrzył kunsztowny mrok waltorni. O uroczystym charakterze Partiels najbardziej jednak w mojej opinii świadczą przenikliwe, patetyczne dzwony. Nie samą hałaśliwością stoi jednak owa część, bowiem czasem można było skupić uwagę na krystalicznie czystych, delikatnych, symetrycznych motywach fletu. Uroczysty charakter wciąż był jednak głównym wyznacznikiem ekspresji. Pojawiły się chociażby marszowe uderzenia perkusji. Zaintrygowało mnie też zakończenie, gdy perkusista rozłożył ręce w geście raptownego uderzenia w talerz. Co ciekawe, ów spodziewany grzmot nie pojawił się, jedynie wymowna cisza przypieczętowała Partiels.

Szmerowo i tajemniczo rozpoczął się kolejny odcinek, którego tytuł brzmi Modulations, a obsadę wykonawczą stanowi trzydziestu trzech muzyków. Szczególnie ujęła mnie tutaj rytmiczność równomiernie urywanych płaszczyzn instrumentalnych. Wraz z przebiegiem utworu faktura uległa zagęszczeniu, a poszczególne instrumenty urzekły mnie emocjonalnym rozedrganiem. Jaskrawą dźwięczność zapewniły tu świetliste motywy instrumentów perkusyjnych, a także instrumenty smyczkowe, grające pizzicato, a więc bez użycia smyczka, za pomocą szarpania strun palcami. Absolutnie roi się tu od kontrastów nastrojów, gdyż z jednej strony słychać energiczne grzmoty perkusji, z drugiej natomiast intymne motywy sekcji dętej. Przyznam, że skojarzyły mi się one z imitacją śpiewu ptaków. Natchniona subtelność, która wieńczy Modulations, ani przez chwilę nie zapowiadała tego, co nastąpi za moment.

Trudno opisać słowami koloryt brzmieniowej potęgi kilkudziesięciu muzyków, którzy weszli w skład burzliwej, orkiestrowej części, zatytułowanej Transitoires. Szlachetnym nośnikiem ekspresji okazały się tu wielowarstwowe, raptowne zgłośnienia dźwięków w trakcie ich trwania. W terminologii muzycznej są to tzw. crescenda. Zachwyciły mnie też rozdygotane, pełne wirtuozerii uderzenia perkusji. Owe stukoty z czasem jednak raptownie umilkły, dając pole do popisu powoli wybrzmiewającemu dźwiękowi klarnetu. Przez chwilę słychać również wytworne, kontrabasowe reminiscencje części Partiels. Dostojny, smyczkowy motyw stanowił płynne przejście do ostatniej części, którą jest Epilogue na cztery waltornie wespół z orkiestrą.

W bardzo skondensowanym, bowiem trwającym około ośmiu minut odcinku, rozkwitła szlachetna, smyczkowa egzotyka, często przepełniona zgrzytliwością. Mamy tutaj do czynienia nie tylko z przenikliwą ostrością wysokich rejestrów, lecz także z mroczną wytwornością niskich dźwięków. Nie zabrakło najmniejszych odległości pomiędzy dźwiękami, czyli tzw. półtonów. Wszyscy czterej waltorniści wykonali swoje partie niezwykle kunsztownie i precyzyjnie, fascynując brzmieniową potęgą szorstkich dźwięków. Znów na zasadzie reminiscencji nagle objawił się znajomy dźwięk kontrabasu. W pewnym momencie waltorniowy jazgot oraz zwięzłe uderzenia perkusji nie pozostawiły złudzeń, iż ów wielobarwny, monumentalny utwór właśnie dobiegł końca.

Nie sposób opisać słowami mnogości wrażeń, jakich dostarczyło mi spektakularne wykonanie kompozycji Les Espaces Acoustiques Gerarda Griseya podczas tegorocznej Warszawskiej Jesieni. W każdej z sześciu części dostrzegłam bogactwo dźwiękowego spektrum. Owo percepcyjne wyzwanie otworzyło mój umysł i jak nigdy wcześniej uświadomiło, że nawet w jednym, pozornie błahym, krótkim dźwięku, często drzemie cała paleta drobnych odłamków, mających ogromny wpływ na jego finalne brzmienie.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.