Doznanie wiecznie żywego, Republikańskiego ducha
Pod koniec lipca bieżącego roku, mignęło mi w mediach społecznościowych ogłoszenie toruńskiego koncertu, który odbędzie się 29 sierpnia w sali Centrum Kulturalno-Kongresowego Jordanki z okazji 67 rocznicy urodzin Grzegorza Ciechowskiego. Początkowo zbagatelizowałam ów anons, gdyż liczba 67 nie jest okrągła, by stanowić pretekst do obchodu hucznych uroczystości. Jakże się pomyliłam… Kilka tygodni później przeczytałam bowiem, że na zapowiadanym koncercie po raz pierwszy od wielu lat zagrają wspólnie wszyscy żyjący muzycy zespołu Republika. Błyskawicznie kupiłam więc bilet, by przeżyć te niepowtarzalne emocje, a następnie opisać Wam moje subiektywne wrażenia.
Twórczość zespołu Republika towarzyszy mi od kilkunastu lat. Tekstom Grzegorza Ciechowskiego poświęciłam swoją prezentację maturalną, a pierwsze, analityczne teksty o pojedynczych piosenkach początkowo pisałam wyłącznie o niniejszej formacji. Oczekiwania miałam zatem ogromne, choć częściowo wiedziałam, czego się spodziewać. Toruńskie wydarzenie było bowiem wariacją na temat wcześniejszego projektu z udziałem Republikańskich muzyków, sygnowanego nazwą Obywatele Republiki. Opisywane rockowe misterium składało się z czterech segmentów. Pierwszy i trzeci były najobszerniejsze; stanowiły je wykonania piosenek Republiki przez kilkoro solistów przy akompaniamencie formacji Elements. Co ważne, w powyższym zespole grał, a czasami nawet i śpiewał, basista Republiki – Leszek Biolik. Drugim, niezwykle bliskim memu sercu komponentem była akustyczna odsłona Republikańskich pieśni, skryta pod nazwą Czarno-białe ślady. Tutaj mogłam rozkoszować się do woli dźwiękami, granymi przez gitarzystę Republiki – Zbigniewa Krzywańskiego, jako wokalista swój imponujący warsztat ukazał znakomity aktor – Jacek Bończyk, a szereg nasyconych, mrocznych płaszczyzn zaprezentował basista – Jakub Nowak. Kulminacyjna, czwarta składowa koncertu to długo wyczekiwany występ wszystkich czterech żyjących członków Republiki. Tyle tytułem wstępu, przejdźmy do dźwiękowych konkretów.
Już pierwszy utwór, czyli zaśpiewany przez Michała Wiraszkę Paryż-Moskwa 17.15, urzekł mnie wokalną ekspresją, monumentalnymi chórami, siarczystymi warkotami gitary i dynamiczną selektywnością sekcji rytmicznej. Solista olśniewał dykcyjną precyzją i wyrafinowanymi zabawami głośnością w obrębie symetrycznych fraz. Żarliwie podkreślał również głoskę „r” podczas dźwięcznej zbitki słów: „naprawdę pragnę”. Jeśli chodzi o pierwszą część koncertu, zwróciłam też uwagę na ognistą, pełną motoryki niskich dźwięków interpretację piosenki Tak… Tak… to ja, za którą odpowiedzialna była Renata Przemyk. Czarującą zwiewnością zaskoczył mnie z kolei urokliwy duet Zapytaj mnie, czy Cię kocham, urzeczywistniony wokalnie przez Leszka Biolika i jedną z chórzystek – Patrycję Malinowską. We wspomnianej piosence swój fletowy kunszt zaprezentował wspaniały muzyk – Mariusz Kozłowski, ale trochę mnie zdziwiło, że melodyjne solo zagrał on oktawę wyżej niż w studyjnym pierwowzorze Republiki. Rzeczony wykonawca sięgał również po inny instrument – saksofon (choćby w Tak… Tak… to ja) wykreował pomysłowe, jazzujące solo.
Drugi segment koncertu to zasygnalizowane wcześniej Czarno-białe ślady. Moją uwagę przykuło aranżacyjne mistrzostwo Zbigniewa Krzywańskiego, który na (wydawać by się mogło) jednolitej brzmieniowo gitarze akustycznej buduje zarówno warstwę melodyczną, jak i akordową. Nasyconą i mroczną podstawę basową tworzy Jakub Nowak, a Jacek Bończyk fascynuje niepodrabialną głębią przekazu, charakterystyczną barwą oraz szeroką skalą głosu. Najbardziej zapadły mi w pamięć utwory z płyt Nieustanne tango i Siódma pieczęć. Wykwintne Psy Pawłowa to z jednej strony motoryka melodii wokalnej zwrotek, z drugiej natomiast śpiewność quasicygańskiej wokalizy, kształtującej refren. Zwieńczenia fraz solista zdobił krzykliwym parlandem, oplatającym słowo „znak”, ale też rozmarzonymi glissandami, czyli płynnymi prześlizgnięciami pomiędzy dźwiękami. Na samym końcu dostrzegłam współistnienie intymności z przenikliwością, słyszalne w kulminacyjnym szepcie, okalającym powtarzany wers: „czekam na kolejny znak”. Jeden z najbliższych mi utworów Republiki, czyli Obcy astronom, otulił mnie wokalnym ciepłem i nastrojową szlachetnością. Wyraziste, oktawowe skoki, rozpoczynające wszystkie frazy zwrotek, Jacek Bończyk zaśpiewał perfekcyjnie. Łapczywie łowiłam też dyskretne chórki Zbigniewa Krzywańskiego w refrenie, z dystynkcją zawisające m.in. na słowie „swe”. Lirycznym reprezentantem wzruszającego albumu Siódma pieczęć było natchnione, anielskie Tu jestem w niebie, gdzie końcowy odcinek od wersu: „a kiedy nad ranem”, poprzedziło etniczne solo gitary. Mrok niskich dźwięków, połączony z gorzkimi wyrzutami pod adresem śmierci, nabudował utwór Przeklinam cię za to. Niezwykle teatralnie zabrzmiały tu wytworne przerwy pomiędzy niektórymi wyrazami, a także tytułowy szlagwort, ubrany w szatę uroczystych motywów, opartych na repetowanych dźwiękach.
Trzecią część stanowił powrót zespołu Elements wraz z wokalistami, wzbogacony w tej odsłonie o głos Jacka Bończyka. Właśnie do niego należała brawurowa interpretacja Kombinatu, której równomierną motorykę tylko raz zakłóciło wcześniejsze wejście na trzecią zwrotkę. Skutkowało to powtórzeniem jej pierwszej frazy. Upstrzone krótkimi motywami fletowe solo zachwyciło mnie jaskrawością wysokich rejestrów. Spośród piosenek, należących do Michała Wiraszki, chciałabym wyróżnić Nieustanne tango. Płynność wytwornego legata kontrastowała z gwałtownością repetowanego słowa „tango”. Trochę zabrakło mi tu perkusyjnego rytmu, znamiennego dla tytułowego tańca, choć selektywność efektownej gry Andrzeja Rajskiego robiła na mnie wielkie wrażenie. Mistrzem klawiszowych barw podczas wszystkich występów Elements był Michał Marecki, natomiast gitarzysta – Maciej Gładysz, trzymał utwory w rockowych ryzach, sypiąc jak z rękawa kaskadami wykwintnych riffów i solówek. Swój wokalny talent pokazał również dwukrotnie Leszek Biolik. Jego nobliwa, z lekka oniryczna interpretacja utworu Rak miłości przeniosła mnie w inny wymiar, natomiast Odchodząc wzbudziło moją konsternację, gdyż wokalista diametralnie zmienił melodię zwrotek. Nostalgiczne, gitarowe solo, znane ze studyjnej wersji, było jednym z najwspanialszych instrumentalnych fragmentów całego wydarzenia. Leszek Biolik przetranskrybował je na bas, a płynące z owego instrumentu motywy spowijała uczuciowa, tęskna zaduma. Warto jeszcze wspomnieć o kompozycji Republika marzeń, bowiem w ostatnich refrenach wokale Michała Wiraszki oraz Jacka Bończyka cechowała barwowa spójność, a także idealne zestrojenie z wielogłosami chórku. Nie przypadły mi do gustu balladowe interpretacje Renaty Przemyk i nie umiałam znaleźć dla siebie kosmicznego azylu w mgliście sennej i robotycznie chłodnej wersji jednej z moich ukochanych kompozycji – Raz na milion lat. Nomen omen flagowa pieśń Republiki, czyli Biała flaga, została gromko odśpiewana przez całą grupę solistów, a charakterystyczne, klawiszowe solo obfitowało w gęstwinę chropowatych, niskich dźwięków.
Nadszedł kulminacyjny punkt koncertu, z powodu którego mnóstwo ludzi przemierzyło wiele kilometrów, by właśnie tego dnia z okazji rocznicy urodzin Grzegorza Ciechowskiego zobaczyć Republikę w pełnym składzie. Słupy światła otoczyły każdego z muzyków: Zbigniewa Krzywańskiego, Sławomira Ciesielskiego, Leszka Biolika oraz niezwykle rzadko występującego na scenie pierwszego basistę zespołu Republika – Pawła Kuczyńskiego. Został również oświetlony symboliczny mikrofon, przeznaczony dla Grzegorza Ciechowskiego, którego głos popłynął z głośników. Melancholijne dźwięki fletu oraz wyrafinowane metrum 5/4 nie pozostawiały złudzeń, iż zabrzmi symptomatyczny, ostatni oficjalnie dokończony przez zespół utwór – Śmierć na pięć. Wszyscy gorączkowo zastanawiali się, czy w takiej, a nie innej konfiguracji muzyków wystąpią dwie gitary basowe. Otóż nie, jedynie Leszek Biolik sięgnął po bas, natomiast Paweł Kuczyński zagrał na gitarze akustycznej. Z wielką uwagą wsłuchiwałam się w perfekcyjne zgranie instrumentalistów z głosem Grzegorza Ciechowskiego. Przed powtórzeniem ostatnich refrenów dało się słyszeć wzruszające do łez, gitarowe solo Zbigniewa Krzywańskiego, które muzyk niefortunnie zwieńczył zgrzytliwym dźwiękiem spoza wyjściowej tonacji. Za chwilę jednak zrekompensował tę drobną usterkę, kreując kwieciste, instrumentalne kontrapunkty, ubarwiające mantryczne powtórzenia refrenu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że przez cztery minuty miałam okazję usłyszeć na żywo zespół Republika. Ta podniosła, koncertowa chwila zostanie ze mną do końca życia.
Koncert Gdzie Oni Są…? Przyjaciele Republiki, który odbył się w toruńskim Centrum Kulturalno-Kongresowym Jordanki, był pięknym hołdem, złożonym wybitnemu artyście – Grzegorzowi Ciechowskiemu. Wiele usłyszanych tego wieczoru interpretacji pozostanie ze mną na zawsze. Szczególnie emocjonalne, pełne głębokiego przekazu wykonania Jacka Bończyka i Michała Wiraszki moim zdaniem trafnie oddały Republikańskiego ducha. Warto tu dopowiedzieć, że obaj zasygnalizowani wokaliści przez lata nasiąkali Republikańską wrażliwością, będąc wiernymi fanami dokonań formacji spod biało-czarnej flagi. Myślę też, że nie powinno się nazywać tego wydarzenia koncertem coverowym, skoro w każdym utworze zagrał choć jeden oryginalny muzyk Republiki. Pragnę zatem podkreślić aranżacyjno-wykonawczy kunszt Leszka Biolika oraz Zbigniewa Krzywańskiego. Na uwagę zasługują też nadzwyczajne umiejętności pozostałych muzyków, akompaniujących solistom. Szkoda, że Republika w pełnym składzie zagrała tylko jedną piosenkę, ale taki był zamysł, dlatego nie dając się ponieść malkontenckim pojękiwaniom, wyrażam najczystszą radość z tych kilku minut, spędzonych koncertowo w towarzystwie muzyków mojego najukochańszego polskiego zespołu.