Płyty

Doznanie wokalnej jaskrawości wśród różnorodnych, instrumentalnych barw

21 lutego 2025
Przez kilka ostatnich miesięcy bacznie wsłuchuję się w twórczość irlandzkiego zespołu Clannad, a także solowe albumy głównej wokalistki tej grupy. Moya Brennan, bo o niej mowa, olśniewa mnie pięknem swego niebiańskiego, klarownego głosu. Tym razem pochylę się nad drugą płytą w jej dyskografii, zatytułowaną Misty Eyed Adventures z 1994 roku. Zapraszam więc wszystkich chętnych do malowniczego, baśniowego świata, złożonego z jedenastu wyrafinowanych piosenek.

Moya Brennan dysponuje szerokim spektrum możliwości wokalnych. Wykonywane przez nią dźwięki niejednokrotnie przepełnia matowość, ale też krystaliczność wysokich rejestrów. Album Misty Eyed Adventures rozpoczyna melodyjna, niczym niezmącona eksplozja dźwiękowej witalności, czyli piosenka The Days of the Dancing. Przyznam, że początkowo zbagatelizowałam jej śpiewny urok, koncentrując się wyłącznie na łopatologicznym, perkusyjnym rytmie, roztańczonych motywach akordeonu oraz frywolnej rubaszności iście słowiańskiej wokalizy. Z czasem jednak dałam się ponieść owej nośnej, niepozbawionej kunsztu zwiewności. Zanim dojdzie ona do głosu, słychać podniosłe, płynące niespiesznie chóry wokalne, majestatycznie wydłużające słowa: „whispered words, secret old”. Gdy górę bierze motoryczny puls, wokal czaruje aksamitnym ciepłem. Gęste rozedrganie oplata repetycje słowa „answer”, a inicjujące pierwszą zwrotkę wyrazy: „whispered words” spaja szeroki, oktawowy skok. Mój olbrzymi podziw budzą (pobrzmiewające gdzieniegdzie) żarliwe arabeski, zagrane na bouzouki. Subtelny nastrój ballady A Place Among the Stones nabudowują dzwoneczkowe motywy harfy, jak również na wskroś celtyckie ornamenty gwizdków oraz dud. Ascetyczna melodia rozpościera się powoli, urzekając selektywnością wokalnych warstw – solowej (anglojęzycznej) i chóralnej (wykonanej w języku irlandzkim). Moją uwagę przykuwa śpiewny, symetryczny fragment od słów: „I wander westward”. Całą pieśń domykają łkające, chóralne współbrzmienia, skontrastowane z chrapliwymi, celtyckimi zgrzytami. Żwawe, perkusyjne, wręcz plemienne trzepoty zwiastują kolejny utwór – The Watchman. Do tej katarynkowej osnowy, podbitej temperamentnym, basowym rytmem, rychło dołącza surowa, folkowa wokaliza, podczas końcowych powtórzeń rozbrzmiewająca w bogatym, wielogłosowym anturażu. Zresztą – upstrzone ornamentami wokalizy nieustannie przeplatają się z pogodnymi odcinkami melodycznymi, złożonymi z niewielkich odległości pomiędzy dźwiękami. Gdzieniegdzie gęstwinę piętrowych wokaliz zdobią lapidarne, aczkolwiek znaczące, motywy gitary, słyszalne jedynie w lewym kanale. Nieco później objawiają się natomiast kostropate, instrumentalne warkoty. An Fharraige to jakże egzotyczny i dźwięczny tytuł następnego utworu. Zaanonsowane irlandzkie słowo wokalistka tłumaczy we wkładce do płyty jako „ocean”, zatem każdorazowo uruchamiam wyobraźnię, by z lubością przepłynąć ową tajemniczą, muzyczną głębinę. Dostojną linię melodyczną zwrotek kształtują nierzadko uroczyste, kwartowe skoki, a także finezyjne glissanda, czyli płynne prześlizgnięcia między dźwiękami. Wokalowi wtórują natchnione, klawiszowe warstwy, podbite mroczną motoryką perkusyjnego pulsu. Wykwintna śpiewność melodii wyróżnia refren, zaostrzony kaskadami metalicznych akordów instrumentalnych. Szklane kropelki perkusyjnych uderzeń wyraziście oddzielają refren od drugiej zwrotki, przez cały czas będąc także pełnoprawnym składnikiem akompaniamentu. Gdy rozkwitnie trzecia zwrotka, prym wiodą samodzielne, klawiszowe pejzaże, po chwili jednak wraca dobitność perkusyjnej motoryki. Pulsacja instrumentalnych przestrzeni łagodnie domyka utwór, a uporczywy, mantryczny rytm pozwala w pełni poddać się oceanicznemu bezkresowi.

Osobnym akapitem pragnę uhonorować najbliższą mi kompozycję na recenzowanej płycie, zatytułowaną Pilgrim’s Way. Tekst mówi o wędrówce do Ziemi Obiecanej i znaczą go chrześcijańskie symbole – królestwo niebieskie oraz tłum aniołów. Obcujemy z szeregiem pytań i odpowiedzi. Te pierwsze albo ktoś zadaje tytułowemu pielgrzymowi, albo on sam ze sobą podejmuje wewnętrzną rozmowę na temat celu swej podróży. Obydwa współczynniki dialogu kontemplacyjnie wykonała Moya Brennan. Początkowe dźwięki utworu stanowią nobliwe (najpierw słyszalne z oddali, a następnie coraz donośniejsze) odgłosy bicia dzwonów kościelnych. Wyłaniają się z nich ascetyczne motywy klawiszy, swoją oniryczną barwą imitujące smyczki. Na ich kanwie już za moment pierwszoplanową rolę będą odgrywały melodie wokalne. Choć obydwie śpiewane warstwy nachodzą na siebie, refleksyjne pytania brzmią łagodniej, eksponując wyższe dźwięki, medytacyjne, filozoficzne odpowiedzi kształtuje natomiast mrok niskich rejestrów. Tubalność matowego zapowietrzenia wyróżnia m.in. słowa: „the water of life”. Po chwili melodia ulega zmianie, dodatkowo otoczona promienistymi, rozłożonymi akordami harfy. Wkrótce wokalistka z dystynkcją zawisa na drugim, odrobinę syczącym dźwięku wyrafinowanego, kwintowego skoku w wyrazie „fear”. Kolejne zwrotki oplata większa gęstwina wokalnych warstw, a wszechobecne frazy-pytajniki mają w sobie jeszcze silniejszy pierwiastek baśniowej jaskrawości. W ostatnim refrenie niebiańskie chóry rozświetlają znamienne słowa: „light our way”. Całość wieńczą stopniowo zanikające plamy dźwiękowe klawiszowych smyczków.

Sentymentalną, uroczystą aurę opisywanego albumu trochę zaburza żywiołowy cover piosenki Big Yellow Taxi, pochodzącej z repertuaru również bardzo mi bliskiej wykonawczyni – Joni Mitchell. Moya Brennan tchnęła w ów utwór nowe życie, choć zachowała oryginalną linię melodyczną, niezwykle pogodną i przystępną. Autentycznemu, łagodnemu głosowi wokalistki towarzyszą robotyczne uderzenia perkusji, nasycone niskimi częstotliwościami motywy chrapliwie klangującego basu, chóralne pojękiwania, a także liryczne, klawiszowe dźwięki w wysokim rejestrze. Efektowną, płomienną solówką raczy nas również metalicznie brzmiąca gitara. Powrót do balladowej śpiewności zapewnia utwór Mighty One. Kreują go bajkowe chóry wespół z posuwistymi motywami harfy. Z czasem perkusja wyznacza plemienny rytm, a egzotyczny sznyt jest zasługą gitarowych przestrzeni oraz orientalnych wokaliz. Wiodącą linię melodyczną nierzadko spowijają delikatne ornamenty, na przykład w wyrazie „goes”. W pewnej chwili nadchodzi nowa, chóralna melodia, charakternie zaintonowana po irlandzku. Jej napęd i emocjonalna głębia przeszywają mnie do szpiku kości. Rzeczony fragment brzmi jeszcze dosadniej tuż po rozlegnięciu się tytułowych słów, oczarowując swym ciepłem aż do definitywnego zakończenia piosenki. Prawie siedem minut trwa kompozycja, elegijnie zatytułowana Heroes. Jeśli w poprzednich piosenkach wspominałam o orientalnym sznycie, tutaj objawia się on w pełnej krasie. Ozdobne melodie wokalne, masywne, wielowarstwowe stukoty bębnów i perkusjonaliów, aranżacyjnie rozplanowane przez wybitnego muzyka – Nigela Thomasa, zawadiackie wokalizy, czy wreszcie pomieszanie języka angielskiego i irlandzkiego, to wszystko dostarcza mi orzeźwiającego powiewu egzotyki. Ponadto w połowie utworu słychać werwę szaleńczych, równomiernych okrzyków, którym towarzyszą kanonady hałaśliwych, perkusyjnych wystrzałów. Następnie bacznie śledzę fluktuacje nastrojów, determinowane piętrzącymi się wokół, kunsztownymi harmoniami wokalnymi, często opartymi na niekonwencjonalnych, szorstkich, sekundowych współbrzmieniach.

Dziewiąty w kolejności utwór to tytułowa pieśń – Misty Eyed Adventures. Zadumaną melancholię prezentują tu perkusyjne dzwoneczki, harfa oraz gitara akustyczna. Wokalistka snuje liryczną opowieść, a jej klasycyzujący głos wytwornie zawisa na uroczystych, kwintowych skokach w kierunku opadającym, które rozpoczynają poszczególne frazy zwrotek. Ekspresja chóralnych dźwięków otacza refren, zainicjowany enigmatycznymi, śpiewnymi słowy: „fol la low”. Wówczas wiodącą linię melodyczną dyskretnie dublują ozdobne, fletowe motywy. Spektakularny początek drugiej zwrotki należy natomiast do tytułowych wyrazów, wykonanych delikatnie, wręcz z czułością. Po tych sielskich pejzażach przydałaby się szczypta żywiołowości. W sukurs przychodzi dynamiczny utwór Dream On, odzwierciedlający obraz wyśnionej, idealnej miłości. Stały rytm perkusji upiększają figlarne, gitarowe glissanda, a radosny charakter cechuje symetryczną partię wokalną. Motywiczna powtarzalność to jeden z wyróżników zarówno linii melodycznej, jak i celowo poszarpanych, chóralnych dopowiedzeń. Oprócz bliskich odległości pomiędzy dźwiękami, zwrotki ozdabiają wznoszące, kwintowe skoki. Równo w połowie utworu, koloryt zwrotkowej melodii, zainicjowanej refleksyjnym pytaniem: „would I have to dream on someday”, urozmaicają zupełnie nowe akordy, przesiąknięte tęsknym udramatyzowaniem. Niespodziewanie dochodzi do głosu solo gitary elektrycznej, zbudowane z przenikliwych, rozedrganych dźwięków w wysokim rejestrze, wsparte harmoniczną osią wcześniejszych akordów. Wokalny ornament otacza ostatni wyraz „together”, a gitara z powodzeniem próbuje jeszcze przedrzeć się przez gąszcz wyszukanych, świetlistych chórów. Jak z kolei Moya Brennan ze swoim rozwibrowanym, przepełnionym dojrzałością głosem brzmi przy akompaniamencie instrumentów smyczkowych? Możemy się o tym przekonać, słuchając intymnego, ewidentnie folkowego epilogu recenzowanego wydawnictwa. Stanowi go opracowanie tradycyjnej pieśni miłosnej, zatytułowanej Eirigh Suas A Stoirin, niegdyś młodzieńczo wykonanej przez wokalistkę na jednej z wczesnych płyt Clannadu – Dúlamán. Surowość, spowodowana chybotliwością niedostrojonych, celtyckich pejzaży skrzypiec, sprzyja marzycielskiemu charakterowi melodii wokalnej. Z quasiśredniowiecznymi, sekundowymi odległościami oraz finezyjnymi ornamentami kontrastują rozłożyste, oktawowe skoki, zaśpiewane niezwykle precyzyjnie.

Album Misty Eyed Adventures Moi Brennan prezentuje imponujący wachlarz głosowych możliwości tej niekwestionowanej królowej muzyki celtyckiej. Lekkość subtelnych ornamentów, dostojne rozedrganie w zwieńczeniach fraz, klarowny tembr głosu, niejednokrotnie przyciemniony matową głębią, klasycyzujące zaokrąglanie pojedynczych samogłosek – wszystkie powyższe aspekty świadczą o rozpoznawalności i wyjątkowości tego nietuzinkowego, wzruszającego do łez, baśniowego wokalu. Teksty opisanych utworów podnoszą na duchu, kojąc wszechobecną nadzieją i niegasnącym światłem. Tradycyjne instrumentarium (gitara, klawisze, sekcja rytmiczna) łączy się tu z symfonicznymi przestrzeniami harfy, a także incydentalnie smyczków, czy sekcji dętej. Tym, co jednak porusza mnie najbardziej są piętrowe, wielopłaszczyznowe harmonie wokalne, oplatające garść przystępnych, śpiewnych melodii. Kunszt hymnicznych wielogłosów pozwala mi każdorazowo odnaleźć w tych dźwiękach nowe, olśniewające swym pięknem detale wykonawcze.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.