Utwory

Doznanie iście brytyjskiej śpiewności z elementami awangardy

31 marca 2023
Liryczna melancholia rozmarzonych kompozycji zespołu Radiohead jest mi od wielu lat niezwykle bliska i powraca do mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Postanowiłam więc dzisiaj swoim zwyczajem opisać Wam pięć moich najukochańszych piosenek tej brytyjskiej formacji.

Wśród brzmieniowych wyznaczników utworów grupy Radiohead przede wszystkim należy wymienić jaskrawy, zadumany i przepełniony tęsknotą wokal Thoma Yorke’a oraz siłę rażenia ostrych dźwięków gitary absolutnego mistrza w swym fachu – Jonny’ego Greenwooda. Swoją subiektywną wędrówkę rozpocznę od piosenki, której czyste piękno obezwładniło mnie kilkanaście lat temu w pewnej radiowej audycji. Był to fragment wywiadu redaktor Anny Gacek ze znakomitym amerykańskim wokalistą – Gregiem Dullim, m.in. filarem rockowej formacji The Afghan Whigs. Wspominając jeden z koncertów w Polsce (dokładnie w Sopocie), przywołał on piosenkę Fake Plastic Trees zespołu Radiohead, która tego pamiętnego dnia szczególnie go zelektryzowała. Trochę  nieufnie początkowo podeszłam do wielkich słów, jakimi Dulli obdarzał ową balladę, ale gdy utwór został wyemitowany w audycji, nie miałam wyjścia – musiałam przyznać mu rację. Kompozycję Fake Plastic Trees zdobi krystalicznie czysta, kunsztowna, pogodna melodia, pełna wzniosłego dostojeństwa oraz imponujących detali wykonawczych, takich jak spektakularne skoki o oktawę w dół na końcu każdej połówki wszystkich zwrotek. Ujmuje też jasność głosu wokalisty, słyszalna choćby w przeskoku ku wyższemu rejestrowi na przedłużeniu głoski „a” w wyrazie „plastic”. Tekst przesiąknięty jest surrealistycznymi określeniami, takimi jak plastik oraz fałsz, które paradoksalnie stanowią drogowskaz dla odbiorców, by kierowała nimi szczerość w okazywaniu uczuć. Dosyć prosta konstrukcja piosenki została tu umiejętnie upiększona walorami aranżacyjnymi. Stałym punktem są metaliczne akordy gitary akustycznej, które najpierw dopełniają leniwe pejzaże klawiszy, z czasem natomiast przybiera na sile motoryczny puls sekcji rytmicznej. Na uwagę zasługują również subtelne refreny, mówiące o tym, że wszechobecna sztuczność powoduje u ludzi psychiczną destrukcję. Sam koniec piosenki przynosi zupełnie nową melodię, która urzeka delikatnością oraz swego rodzaju matowością, słyszalną na przykład w słowie „be”, zaśpiewanym przez wokalistę głosem tęsknym i zapowietrzonym.

Jeśli miałabym wybrać tylko jedną najukochańszą piosenkę Radiohead, bez wahania wskazałabym Paranoid Android, bodaj najbardziej docenioną przez krytyków kompozycję grupy. Choć z reguły jestem sceptyczna względem tego typu porównań, nie na darmo określa się ją mianem Bohemian Rhapsody lat dziewięćdziesiątych. Składa się de facto z trzech na pozór zupełnie odrębnych piosenek, które mimo odmiennej tonacji wyjściowej oraz ogólnego nastroju tworzą nierozerwalnie spójną całość. Tekst stanowi szereg różnego rodzaju żartobliwych nawiązań, i próżno tu szukać logicznej fabuły. Wokalista podaje wiele inspiracji, czasem jednoznacznie stwierdzając, że słowa Paranoid Android mówią o upadku Cesarstwa Rzymskiego, silnym bodźcem były też podobno hałasy niedające zasnąć oraz przeżycia samego Yorke’a z pewnej nocy w Los Angeles, gdzie w jednym z barów zetknął się on z zachowaniami ludzi pod wpływem kokainy. Sam tytuł piosenki to nawiązanie do paranoicznego androida imieniem Marvin z książki Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa. Muzycznie najpierw słyszymy dwie zwrotki, a każdej z nich odpowiada refren. Melancholia akompaniamentu instrumentalnego to przede wszystkim zasługa surowo ascetycznych motywów gitary akustycznej, chłodnego, przyprawionego dyskretnymi szmerami pulsu perkusji oraz chwytających za serce, tęsknych melodii gitary elektrycznej. Przepełniona liryzmem partia wokalna niebiańsko faluje, naprzemiennie wznosząc się i opadając, czasem tylko zawisa na powtarzanych dźwiękach. Niektóre wyrazy, na przykład „trying”, Thom Yorke upiększył jaskrawym falsetem, by z kolei na słowie „head” dać się ponieść muzycznej wyobraźni, silnie je rozwibrowując i wieńcząc szlachetnym ornamentem. W refrenach elementem zaskoczenia jest robotyczny głos, wynurzający się jakby z kosmicznego niebytu. Recytuje on słowa: „i may be paranoid, but not an android”. Co ciekawe, w drugim refrenie wyraz „not” zastępuje on słowem „no” i zręcznie pomija rodzajnik „an”. W kolejnej zwrotce wokalista finezyjnie bawi się linią melodyczną, opuszczając dźwięki w wysokim rejestrze i zastępując je niższymi, bardziej matowymi i tajemniczymi. Ponadto aż dwukrotnie gardłowo przejaskrawia głoskę „k” w wyrazie „consequence”. Specyfika wokalnego stylu Thoma Yorke’a w całym utworze to gładka, nieskazitelna melodyjność, odznaczająca się gęstwiną niemal sklejonych ze sobą dźwięków. Kiedy płyną one tak nieprzerwanym strumieniem, że nawet trudno znaleźć miejsce na oddech, mówimy wówczas, iż cechuje ją artykulacja legato. W dalszej kolejności dociera do nas najostrzejszy fragment całego utworu, mroczny, rockowy, momentami myślę nawet, że gdybyśmy usłyszeli go w nieco bardziej poszarpanym anturażu rytmicznym, mógłby stanowić podstawę jakiejś bluesowej kompozycji. Jednak i tu nie brakuje płynnych reliktów artykulacji legato w partii wokalnej, słyszalnych podczas gładkich prześlizgnięć pomiędzy dźwiękami, czyli tzw. glissand na słowach „ugly” oraz „piggy”. Nagle pojękiwania Thoma Yorke’a zwiastują zmianę nastroju. Wokalista przeraźliwie krzyczy od słów: „you don’t remember”, przedzielając zwięzłe strzępki melodii spazmatycznymi oddechami. Wewnętrzną kulminację osiąga on na słowie „does”. Najpierw oplata ten wyraz krótkim ornamentem, później przedłuża do granic możliwości głosowych, by na końcu zwieńczyć go w wysokim rejestrze spektakularnym i skomplikowanym wykonawczo skokiem o oktawę. Chcąc jeszcze bardziej wzmóc emocjonalny żar, Yorke przeradza ów dźwięk w coś na kształt rozedrganego jęknięcia. Chwilę później objawia się paranoiczna, frenetyczna, szorstka, pełna roztrzęsionych dźwięków gitarowa solówka Jonny’ego Greenwooda. Mnóstwo w niej mrocznych motywów, zbudowanych z niewielkich odległości pomiędzy dźwiękami, czasami natomiast słychać przeraźliwe skowyty. Dalej następuje najbardziej rzewna część Paranoid Android. Najpierw podniosły nastrój budują idealnie zestrojone chóry wokalne, którym akompaniują metaliczne akordy gitary akustycznej wespół z chłodnym pulsem perkusji. Tęskny liryzm kontynuuje Thom Yorke, racząc nas płynną melodią, która dla mnie jest prawdziwym dźwiękowym absolutem. Artykulacyjnie powraca śpiewne legato, a kluczowe dla całego tego fragmentu wyrazy: „rain down” spowijają przesiąknięte smutkiem, wręcz funeralne półtony, czyli najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami. Kunsztem zachwycają też imponujące ozdobniki, które oplatają wyraz „height”. Następnie na kanwie tych rzewnych dźwięków rozpościera się kolejna melodia wokalna od słów: „that’s it, sir”. Brzmi ona dostojnie i głównie składa się z krótkich (najczęściej trzydźwiękowych) motywów. Obydwie płaczliwe partie współgrają ze sobą aż do chwili, gdy ta druga domyka swą ostatnią frazę już zupełnie sama. Szczyptę ostrości niespodziewanie zapewnia definitywne zakończenie utworu, czyli tzw. koda, silnie nawiązująca do drugiego, tego najbardziej bluesowego segmentu utworu. Przybiera tu na sile pełne przenikliwości gitarowe efekciarstwo. Owe rozedrgane, zmultiplikowane, paranoiczne dźwięki pozostają z nami aż do całkowitego domknięcia piosenki, nie pozwalając o sobie zapomnieć.

Mój kolejny muzyczny przystanek to (tak jak Paranoid Android) piosenka z kultowego albumu Radiohead, zatytułowanego OK Computer, który w zeszłym roku obchodził swe dwudziestopięciolecie. Opiszę tym razem bodaj najsmutniejszą kompozycję z owej płyty – Exit Music (For a Film). Obecnej w nawiasie uwagi na temat filmowego zastosowania utworu absolutnie nie należy lekceważyć, bowiem faktycznie piosenka stała się częścią jednej z ekranizacji Romea i Julii. Obecne w tekście pragnienie ucieczki dwojga zakochanych doczekało się przesiąkniętej niepokojem oprawy muzycznej. Melodię kształtują tu pełne romantycznego smutku, rzewne półtony, ale nie brakuje też światełka w tunelu, czyli durowego, a więc pogodnego akordu gitary akustycznej, który niczym iskierka nadziei na szczęśliwe zakończenie całej historii opromienia domknięcia długich odcinków wokalnych. Wspomniana gitara akustyczna przez całą piosenkę częstuje nas chłodem surowych akordów, podczas gdy wokalista znów śpiewa legato. Gdzieniegdzie jednak upiększa on niektóre słowa zmysłową chrypką, na przykład wyraz „before” w drugiej części pierwszej zwrotki. Refren obfituje w efektownie wybrzmiewające dźwięki, a warstwę aranżacyjną nabudowują monumentalne, syntetyczne chóry. Z czasem do głosu dochodzą też kaskady syczących uderzeń perkusji oraz ostre, elektroniczne warkoty. Kulminacja utworu to niepozbawione ekspresji przeniesienie początkowej melodii wokalnej do wyższego rejestru, czyli wykonanie jej oktawę wyżej. Zwycięża jednak melancholijna łagodność, gdyż piosenka kończy się niezwykle subtelnie, niejako swą płaczliwą aurą zwiastując dramatyczne zakończenie tej chwytającej za serce miłosnej opowieści.

Depresyjny nastrój to niewątpliwie wyznacznik kompozycji How To Disappear Completely z awangardowej, brzmieniowo rewolucyjnej płyty Kid A. Tytułowe pytanie, w którym podmiot liryczny zastanawia się, jak zniknąć zupełnie, a także mantrycznie powtarzana fraza: „i’m not here” każdorazowo napawają mnie niebywałym smutkiem. Melodia płynie niespiesznie, wciąż zaskakując coraz to nowymi zwrotami akcji w postaci barwnych ornamentów wokalnych oraz rozedrganych dźwięków. Głos Thoma Yorke’a najpiękniej rozkwita podczas spektakularnego skoku o oktawę, rozświetlającego wspomniany przeze mnie przed momentem powtarzający się szlagwort. Metaliczna gitara akustyczna trzyma całą piosenkę w rytmicznych ryzach, a zamglone smyczkowe płaszczyzny pierwszorzędnie kontynuują łzawy klimat, jednocześnie dodając opisywanej kompozycji symfonicznego rozmachu. Wspomniane pejzaże smyczków na końcu utworu nowatorsko wymykają się z ram zasadniczej tonacji. Gdzieniegdzie odzywają się też fanfarowe motywy klawiszy, których dostojność pozwala jeszcze bardziej rozsmakowywać się w tym z jednej strony onirycznym, z drugiej natomiast pompatycznym dziele.

Ostatnia piosenka na mojej liście także pochodzi z albumu Kid A i jako ciekawostkę dopowiem, że po raz pierwszy w życiu usłyszałam ją w odsłonie wyłącznie instrumentalnej. Było to brawurowe wykonanie coveru kompozycji The National Anthem, którą kilkanaście lat temu na koncercie w Programie 3. Polskiego Radia zaprezentowała formacja Pink Freud. Od razu ujęła mnie przystępność wiodącego motywu, złożonego z niewielkich odległości pomiędzy dźwiękami. Ochoczo zapoznałam się więc z oryginałem Radiohead. Tekst jest niejednoznaczny, ale określenie „narodowy” w tytule oraz wielokrotnie powtarzane słowo „everyone” odnoszą nas do wspólnotowości. Śpiewną, nawet z lekka infantylną melodię Thoma Yorke’a przyciemnia gęste echo. Szczyptę ostrości zapewniają szorstkie, ascetyczne motywy basu, a także awangardowy instrument fale Martenota, najczęściej spotykany w eksperymentalnych poszukiwaniach kompozytorów klasycznej muzyki współczesnej. Podszyta grozą, ale na swój sposób frapująca kakofonia najsilniej jednak dociera do nas za sprawą mrocznych, zapowietrzonych współbrzmień instrumentów dętych, które robią wszystko, by zmiażdżyć swą siłą tę hymniczną, jednakże pełną zadumy melodię wokalną.

Radiohead jest niewątpliwie jednym z najbardziej różnorodnych stylistycznie zespołów w historii muzyki. Każdy album grupy brzmi bowiem tak nowatorsko, jakby nagrała go zupełnie inna formacja. Dokonując selekcji i wybierając pięć moich ukochanych piosenek zespołu z jego trzech klasycznych płyt, skupiłam się na melodyjnej przystępności, a więc niejako słyszalnej w każdym dźwięku brytyjskości tej muzyki oraz na aranżacyjnych eksperymentach, powodujących awangardowe przekraczanie granic. Bezdyskusyjnymi wyznacznikami opisanych przeze mnie utworów są również walory wokalne Thoma Yorke’a, takie jak płynne legato jego głosu oraz kunszt skomplikowanych wykonawczo ornamentów, a także gitarowe mistrzostwo Jonny’ego Greenwooda. Objawia się ono zarówno w efekciarskich solówkach, jak i ascetycznych akordach, których charakterystyczna, z lekka blaszana dźwięczność to nieodłączny atrybut mrocznej, ale też przesiąkniętej śpiewnością muzyki Radiohead.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.