Płyty

Doznanie tego, co koncepcyjne, klasyczne i krakowskie

17 marca 2023
W niniejszej recenzji zawieszę ucho na najbliższym mi albumie w historii polskiej fonografii. Przenieśmy się więc w czasie dokładnie 50 lat wstecz, do 1973 roku, kiedy powstała płyta zatytułowana wdzięcznie Anawa, nagrana przez Andrzeja Zauchę oraz zasygnalizowany w tytule albumu krakowski zespół.

Schyłek lat sześćdziesiątych i cała kolejna dekada to multum muzycznych eksperymentów na polskim podwórku. Czesław Niemen wraz z jazzowymi muzykami odchodził od typowych, piosenkowych form na rzecz złożonych kompozycji, takich jak choćby słynny Bema pamięci żałobny-rapsod do wiersza Cypriana Kamila Norwida, lub Leśmianowskie Com uczynił, czyli wygasanie miłosnej namiętności urzeczywistnione w efektownych, wręcz diabolicznych solówkach instrumentalnych. Progresywna twórczość to również Skaldowie, którzy kilka cytatów z muzyki klasycznej wtłoczyli w melodyjną, ludową przyśpiewkę Krywaniu, Krywaniu. W sferze owocnych, dźwiękowych poszukiwań triumfowała także Anawa, która od tradycyjnej, zwrotkowo-refrenowej formy piosenki odchodziła już powoli w swej pierwszej inkarnacji z Markiem Grechutą, na albumie Korowód. Kiedy wyżej wspomniany postanowił dumnie kroczyć ścieżką solowych poczynań, w tym samym czasie krakowski wokalista Andrzej Zaucha rozstał się z zespołem Dżamble. Główny kompozytor formacji Anawa, czyli Jan Kanty Pawluśkiewicz doprowadził wówczas do połączenia dwóch żywiołów – swojego macierzystego zespołu z Zauchą, obdarzonym eklektycznym dźwiękowym temperamentem. Było to krótkotrwałe zwarcie szyków, bo oba ogniwa z czasem zaczęły mieć rozbieżne wizje sztuki, ale jednak właśnie to starcie nietuzinkowych osobowości zaowocowało albumem, który uważam za najznakomitszy w historii polskiej muzyki.

Anawa z 1973 roku jest płytą koncepcyjną w warstwie literackiej. Motyw przewodni stanowi tutaj człowiek, jego egzystencjalne rozterki, lęki, wędrówka przez życie, w ramach której kompasem jest wiara. Za teksty w dużej mierze odpowiada znakomity poeta piosenki, nieżyjący już niestety Leszek Aleksander Moczulski. Dwa wiersze są z kolei wytworami innego wspaniałego krakowskiego autora – Ryszarda Krynickiego. Ponadto kompozytor wszystkich piosenek, czyli wspomniany przeze mnie wcześniej Jan Kanty Pawluśkiewicz, wykreował tu muzykę do fragmentu pradawnego dzieła, a mianowicie sumeryjskiego Eposu o Gilgameszu. Ów historyczny wycinek literacki nosi tytuł Człowiek miarą wszechrzeczy. Kontynuacją tych na wskroś ludzkich rozważań jest miniaturowy fragment filozoficznego traktatu Giordana Bruna pod tytułem Będąc człowiekiem. Spójną całość albumu generuje więc tematyka tekstów, natomiast w czym tkwi jego krakowskość i klasyczność? Postaram się to wyjaśnić podczas omawiania muzycznych detali w ramach wszystkich utworów po kolei.

W chóralnym rozpoczęciu całej płyty zatytułowanym Kto wybiera samotność nie słychać głosu Andrzeja Zauchy. Utwór ozdabiają szlachetne chóry członków formacji Anawa, wykonane a cappella, czyli bez udziału jakiegokolwiek instrumentu. Ta wielogłosowa dostojność przywodzi mi na myśl muzykę klasyczną z bardzo zamierzchłej przeszłości, ze średniowiecza. W owej patetycznej miniaturce pobrzmiewają dalekie echa Bogurodzicy, natomiast literacko mamy tu do czynienia ze zbiorem sprzeczności, paradoksów. Klamrowo całość spina naczelny fragment, którego część stanowi również tytuł utworu: „kto wybiera samotność, nigdy nie będzie sam”. Żarliwy, obezwładniający dźwięcznością głos Andrzeja Zauchy rozkwita w pełni dopiero za sprawą kolejnej kompozycji – Człowiek miarą wszechrzeczy. Jak zasygnalizowałam wcześniej, literacko jest to adaptacja fragmentu Eposu o Gilgameszu i Janowi Kantemu Pawluśkiewiczowi udało się moim zdaniem w muzyce uchwycić starożytną, archaiczną podniosłość. Słyszalna jest ona w gitarowych akordach oraz motoryce sekcji rytmicznej, którą na opisywanym albumie tworzą perkusja i kontrabas. Wielogłosowe, masywne chóry okalają dynamiczny wokal solisty. Szorstkie motywy sekcji dętej podkreślają m.in. przesiąknięte walecznością słowa: „wrogów pokonał”. W kolejnej kompozycji, zatytułowanej Abyś czuł, króluje przystępność, przynajmniej na początku, kiedy przytłumionym akordom gitary elektrycznej wtóruje sekcja rytmiczna. Z owego ekspresyjnego pejzażu wyłania się wokaliza na sylabach „łabadabaj”. Melodyjną lekkość kontynuuje refren, w którym docierają do nas prawdy objawione. Leszek Aleksander Moczulski zawarł tu bowiem egzystencjalne cele człowieka: „po to byś czuł rodzisz się, po to byś szedł, po to byś czuł”. Zwrotki obfitują w zwięzłe, wokalne motywy, w ramach których Andrzej Zaucha często nadmiernie podkreśla głoskę „ę” na końcu wyrazów. Melodię wiodącą nierzadko dublują instrumenty smyczkowe, a po wybrzmieniu dwóch zwrotek przychodzi czas na iście psychodeliczny fragment. Prym wiodą w nim śpiewne improwizacje kontrabasu. Ponadto słychać trzepoczące szmery perkusji oraz fortepianową łagodność. Z  czasem ów pejzaż wzbogacają wokalizy w wysokim rejestrze, wykreowane przez nieżyjącą już niestety Annę Wójtowicz (później znaną jako Pawluśkiewicz), która była inspiracją do stworzenia przez Wojciecha Młynarskiego tekstu utworu Prześliczna wiolonczelistka dla Skaldów. Grała ona zjawiskowo na wiolonczeli w zespole Anawa, ale jak przystało na posiadaczkę wielu talentów potrafiła również śpiewać głosem natchnionym, eterycznym i jasnym. Dowodem na to są z pewnością psychodeliczne, piskliwe dźwięki we wspomnianej kompozycji. Wraz z przebiegiem utworu smyczkowe płaszczyzny brzmią nieco bardziej zgrzytliwie, ale gwałtowny zwrot akcji następuje dopiero wtedy, gdy wokalista ekspresyjnie krzyczy od słów: „na świata dal”! Wspomniane okrzyki ozdabiają patetyczne motywy trąbki, a zaraz po nich powraca improwizowany fragment, zainicjowany odgłosami bawiących się dzieci. Wykorzystanie dźwięków otoczenia to także w mojej opinii silna inspiracja klasyczną muzyką, tym razem jednak stricte awangardową. Całość przypieczętowuje jaskrawa wokaliza Anny Wójtowicz. Ballada o poetyckim tytule Widzialność marzeń przypomina mi piosenki Skaldów, a więc echa tradycji krakowskiej. Specyficznie zamglone wielogłosy, tęskna linia melodyczna i fortepianowe akordy od razu budzą moje skojarzenia z wielkim przebojem tego zespołu (także zresztą do tekstu Leszka Aleksandra Moczulskiego) Cała jesteś w skowronkach. Co ciekawe, znów nie słychać tu Andrzeja Zauchy, a za główną partię wokalną odpowiada jeden z członków grupy Anawa – Zbigniew Frankowski. Jego głos urzeka prostotą oraz niewiarygodną subtelnością. Aranżacyjnie, ujmują mnie tu metaliczne dźwięki gitary, kontrabasowy mrok oraz perkusyjne szmery. Niezwykle wzruszająca jest również puenta, iż można zdziałać niemal wszystko, jeśli mocno wierzymy w swoje marzenia. Na przestrzeni utworu mnóstwo razy powtarza się szlagwort: „jeżeli wierzysz”, ozdobiony kunsztownymi wielogłosami. W kulminacji daje o sobie znać gitarowa żarliwość i patetyczne dźwięki sekcji dętej blaszanej. Myśl przewodnia opisywanego utworu wywołała niejako tematykę kolejnego. Kompozycja Widzialność marzeń wszak zachęcała nas do nieposkromionej wiary, która w całej swej okazałości jest bohaterką piosenki zatytułowanej Ta wiara. Najpierw słychać marszowe akordy gitary wsparte wyrazistym pulsem sekcji rytmicznej. Następnie schemat utworu kształtuje zamaszysty dialog, działający na zasadzie call and response, a więc zawołanie-odpowiedź, hasło-odzew. Chórek wykonuje tytułowe wyrazy, a Andrzej Zaucha odpowiada mu za pomocą ekspresyjnych okrzyków, niejako opisujących główną bohaterkę tekstu – wiarę. Zwrócę uwagę na emocjonalną ekspresję, z jaką wokalista wielokrotnie powtórzył wyrazy: „tarcza i kurtyna”, a także na bezgraniczny smutek i teatralne zawieszenie w wersie: „która nie była nigdy odpowiedzią, lecz tylko pytaniem”. Silne echa muzyki awangardowej kształtują improwizowany fragment, gdzie zgrzytliwymi współbrzmieniami raczą nas instrumenty smyczkowe, a swego rodzaju metaliczność to zasługa fortepianu preparowanego. Wyjaśniam, że preparacja fortepianu polega m.in. na wkładaniu różnych przedmiotów pomiędzy struny instrumentu, dzięki czemu uzyskujemy specyficzny, moim zdaniem niezwykle piękny dźwięk. W opisywanym utworze nie brakuje też znaku rozpoznawczego recenzowanej płyty, a więc chóralnych wokaliz, całość natomiast wieńczą piskliwe szmery, trochę przypominające odgłosy wiejącego wiatru. Motywy gitary i kontrabasu malowniczo upiększają utwór Będąc człowiekiem, czyli fragment filozoficznego traktatu Giordana Bruna. Tutaj też nie słychać charakterystycznego wokalu Zauchy, gdyż ponownie prym wiodą wielogłosowe chóry, a sama linia melodyczna ma w sobie szczyptę średniowiecznego archaizmu. Elementem zaskoczenia jest tutaj solówka trąbki, pełna zapowietrzonych, matowych, rozedrganych dźwięków.

Po wybrzmieniu połowy płyty przyszedł czas na jedną z bardziej rytmicznych piosenek – Stwardnieje ci łza. W przesiąkniętym smutkiem tekście mowa o ludzkiej obojętności oraz nieczułości. Mamy tu do czynienia z bolesnymi frazami ciężkiego kalibru, które dla kontrastu upiększa frywolna melodia. Utwór zresztą stanowi czytelne nawiązanie do śpiewnej, na wskroś krakowskiej twórczości Marka Grechuty i to nawet niekoniecznie tej z czasów grupy Anawa, ale bardziej dostrzegam tu echa przebojowych piosenek wspomnianego krakowskiego barda choćby z płyty Droga za widnokres. Wokaliza zawarta w refrenie zachwyca przystępnością, odróżniając się od zaśpiewanych powściągliwie proroctw, które głoszą, iż być może kiedyś ludzi nie będą się imać żadne emocje i pozostaną oni twardzi jak skała. Linia melodyczna obfituje tu w dostojne skoki o tzw. kwarty, które podkreślają uroczysty nastrój całości. Największym przebojem na recenzowanym albumie jest sugestywny opis wędrówki przez świat, którego poetycki tytuł brzmi Tańcząc w powietrzu. Kompozycja ta zyskała zresztą drugie życie, kiedy Grzegorz Turnau zarejestrował ją w latach dziewięćdziesiątych na albumie To tu, to tam pod zmienionym tytułem Jak linoskoczek, w dodatku w chórkach wsparł go wówczas sam twórca – Jan Kanty Pawluśkiewicz. W wersji Andrzeja Zauchy i zespołu Anawa nie brakuje tęsknych, gitarowych akordów, a pogodną melodię ubarwia choćby zwięzły ornament na słowie „drogą”. Trudno tu przejść obojętnie obok szlachetnych, wielogłosowych chórów oraz malowniczych motywów instrumentów smyczkowych, które apogeum liryzmu osiągają podczas nowej myśli muzycznej, rozpoczynającej się od słów: „jak łatwo”. Uwierz w nieznane to poetycka zachęta Ryszarda Krynickiego, by oswajać w sobie lęk przed podróżą w zupełnie nowe rejony naszej egzystencji. Całości przyświeca  myśl przewodnia: „nie bój się lęku przed nieznanym, które istnieje w tobie samym”. Nie pojawia się tutaj dźwięczny wokal Andrzeja Zauchy, gdyż znów króluje chóralna wielogłosowość. Wstęp utworu to kolejne nawiązanie do muzyki klasycznej. Kunsztowna melodia smyczków przywodzi na myśl śpiewność kwartetów smyczkowych, która była znakiem rozpoznawczym twórców epoki romantyzmu. Zanim jednak wspomniana melodia zdoła wybrzmieć, niejako zakłóca ją egzotyczny, perkusyjny puls oraz quasietniczne dźwięki gitary. Roi się także od efektownych improwizacji, w ramach których kluczową rolę odgrywają elektryczne skrzypce, fascynujące ostrą zgrzytliwością. Elementem zaskoczenia jest trudny do słuchowego zidentyfikowania piskliwy świergot. Z kolei nośnik łagodności stanowią rozmarzone wokalizy oraz jaskrawe dzwoneczki. W kulminacji na tle rozpędzonych uderzeń perkusji wyraźnie słychać ludzkie okrzyki, wśród których występuje nawet głos Adolfa Hitlera, co wyjawił sam kompozytor w najnowszej biografii Zauchy pióra Jarosława Szubrychta. Domknięcie utworu to już jedynie gitarowe pojękiwania, które z czasem ustępują miejsca przytłumionym akordom, jednoznacznie kojarzącym mi się z charakterystyczną introdukcją kompozycji Korowód Marka Grechuty. Piosenka Kto tobie dał znów zachwyca wielobarwnością filozoficznej warstwy literackiej. Mowa tu o świecie, z którym ludzie często obchodzą się lekkomyślnie. Wokalnie słychać zarówno łagodny głos Zbigniewa Frankowskiego, jak i silne, emocjonalne dźwięki Andrzeja Zauchy. Klawiszowe motywy to z kolei natchniona łagodność rodem z muzyki klasycznej. Jednym z najbardziej przystępnych fragmentów całej płyty jest jej zwieńczenie, czyli piosenka Nie przerywajcie zabawy. „Ludzie to duże dzieci, na pewno kiedyś dorosną” – przekonuje autor przesiąkniętego pacyfizmem tekstu. Jako ciekawostkę dodam, że słowa ewoluowały, bowiem natknęłam się ostatnio na wersję, w której znany z wykonania studyjnego fragment: „oraz nastrój powagi” zastąpiły lepiej rymujące się z kolejnym wersem wyrazy: „kochają defilady”. Muzyczna oprawa tego antywojennego przekazu to pogodne akordy gitary, ciepła melodia wiodąca oraz przestrzenne wielogłosy. W partii wokalnej słychać często frywolne ornamenty, choćby na słowie „drewniany”. Gdzieniegdzie pobrzmiewa też trąbka, niezwykle dostojna, uroczysta, niepozbawiona jednak delikatności.

Dotarłam do końca płyty, powinnam więc domknąć i moją recenzję, ale pozwolę sobie jeszcze krótko opisać jeden utwór. W ramach rozszerzonej edycji niniejszego albumu pojawia się bonus, który już na poziomie tytułu fascynuje patetyczną podniosłością. Owa kompozycja to Kantata do wiersza znakomitego poety – Jana Zycha, uwieczniona wcześniej przez zespół Anawa wraz z Markiem Grechutą na wielokrotnie przywoływanym w moim wpisie albumie Korowód. Muszę jednak przyznać, że wersja zarejestrowana przez Andrzeja Zauchę jest dla mnie o wiele ciekawsza muzycznie niż ta pierwotna. Z hałaśliwego zgiełku instrumentów smyczkowych oraz fortepianu preparowanego wyłania się wokalna recytacja, w której słychać dramatyczne słowa: „śniły mi się ptaki bez nieba, śniły mi się konie bez ziemi”. Apokaliptyczną aurę dodatkowo wzmaga siedem uderzeń perkusji. Następnie pogłębia się sugestywna wizja piekła, przedstawiona za pomocą obrazu wrogiego miasta, w którym „żadnej pory roku oprócz zimy nie ma”, a barwny relikt nieba tli się zaledwie „na łodyżce podwórka”. Emocjonalny, dynamiczny wokal Andrzeja Zauchy dopełniają tu smyczkowo-klawiszowe płaszczyzny. Nagle słychać rozłożone akordy fortepianu preparowanego. Imitują one dźwięk ostrzenia kosy osełką, kojarzący się z sianokosami. Skąd ów sielski obraz wsi? Dlaczego takimi motywami ubarwił opisywany wiersz Jan Kanty Pawluśkiewicz? Przenosimy się bowiem z czeluści piekielnych do kolejnego pejzażu, którym tym razem jest niebo. Słowa wiersza Jana Zycha głoszą, iż tu „lato ze złotym berłem przechodzi”. W opozycji do słyszalnego uprzednio ruchliwego miasta, niebo jawi się jako sielskość i anielskość wsi. Po krótkim łączniku, gdzie wielowymiarową symboliką fascynuje „ostatnie jabłko na jabłoni”, znów wieje chłodem. Instrumenty smyczkowe najpierw wykonują piskliwe flażolety, czyli dźwięki wydobyte za pośrednictwem specyficznego tłumienia strun. Następnie statyczne, smyczkowe motywy oddają obecną w tekście wizję śmierci, gdzie pory roku objawiają się równocześnie. Kolejny obraz, tym razem zaintonowany przez wokalistę a cappella, to jeszcze jedna wizja – sądu ostatecznego. Wieńczy ją błagalna prośba: „nie chcę, by okradano mnie z mojego życia”. Cały ten fragment zostaje powtórzony już w pełnym anturażu instrumentalnym, a żarliwemu głosowi Andrzeja Zauchy towarzyszą lekko fałszywe, chóralne współbrzmienia. Tak kończy się ów złożony, pełen dramatyzmu obraz śmierci, czyli kompozycja Kantata. Jest to w mojej opinii najznakomitszy utwór, w którym swe wykonawcze siły połączyli Andrzej Zaucha oraz zespół Anawa.

Anawa jako płyta z 1973 roku zachwyca koncepcyjną spójnością zawartych na niej tekstów. Dotyczą one człowieczeństwa, wędrowania przez życie, oswajania lęków, pielęgnowania marzeń i wiary. Od strony kompozycyjnej warto wspomnieć, iż wszystkie utwory wykreował i zaaranżował Jan Kanty Pawluśkiewicz. Niemal w każdej piosence dostrzegam żywe odwołania do muzyki klasycznej, zarówno tej podniośle archaicznej, kojarzącej się ze średniowiecznym chorałem, jak i późniejszej. Gdzieniegdzie pobrzmiewają śpiewne echa uczuciowości rodem z epoki romantyzmu, a awangardowe improwizacje oraz użycie fortepianu preparowanego to inspiracje XX-wieczną, klasyczną muzyką współczesną. Warto też zauważyć, iż słynny krakowski twórca siłą rzeczy pełnymi garściami czerpał inspiracje z dźwiękowych tradycji, które były charakterystyczne dla jego ukochanego miasta. Słychać w owych piosenkach zatem i Grechutę, i Skaldów, a dodatkowo utwory te obfitują w szlachetnie zaaranżowane, wielogłosowe chóry. Połączone siły Andrzeja Zauchy oraz zespołu Anawa dały polskiej fonografii album wyjątkowy, pełen filozoficznych tekstów i wyrafinowanych, ocierających się o awangardę środków muzycznych.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.