Płyty

Doznanie niebanalnych piosenek z przesłaniem

10 marca 2023
W marcu obchodzimy zarówno rocznicę urodzin, jak i śmierci wielkiego mistrza słowa, autora, który ukształtował moją wrażliwość – Wojciecha Młynarskiego. Z tej okazji zapraszam Was na subiektywną wędrówkę po debiutanckiej płycie owego twórcy, zatytułowanej Wojciech Młynarski śpiewa swoje piosenki, która światło dzienne ujrzała w 1966 roku.

Recenzowane wydawnictwo to czternaście utworów, nie tylko napisanych, lecz także (jak zresztą głosi tytuł) zaśpiewanych przez samego autora. Album Wojciech Młynarski śpiewa swoje piosenki rozpoczyna kompozycja Trochę miejsca, przesiąknięta zjawiskowymi motywami klawiszy. W zwrotkach wokalista wykonuje swoją partię łagodnie i sentymentalnie, by w refrenie pozwolić sobie na dźwięki pełne wigoru. Roi się tutaj od egzystencjalnych pytań: „skąd przyszliśmy” oraz „gdzie idziemy”, z czasem zastąpionych żarliwą prośbą o „trochę miejsca w życiorysie”. Tytuł następnej kompozycji namawia do zresetowania swych myśli i ucieczki od szarej codzienności. Zresztą ów żwawo zaśpiewany przez Wojciecha Młynarskiego szlagwort – Po prostu wyjedź w Bieszczady, na dobre zakorzenił się wśród codziennych powiedzonek Polaków. Wokalista raczy nas tu często gardłową chrypką, teatralnie przeciągając spółgłoskę „s” choćby w wyrazie „wszystko”. Ujmuje też dźwięczne nagromadzenie głoski „n” we frazie: „skończ tę nowennę”. W akompaniamencie instrumentalnym warto zwrócić uwagę na barwne motywy fortepianu w wysokim rejestrze. Ballada o siedmiu nożach urzekła mnie dostojnością warstwy aranżacyjnej, a jej linię melodyczną kształtują niewielkie odległości pomiędzy dźwiękami, czyli półtony i tercje. Z kolei najczęściej powtarzającym się hasłem są wykonane z teatralną werwą słowa: „chociaż to luksus”. Ekspresyjną partię wokalną ogniście dublują klawisze. Oto przed nami moja ulubiona kompozycja na recenzowanym albumie – Ballada o trzech trubadurach. Za sprawą tekstu i muzyki przenosimy się tutaj do czasów średniowiecza. Poznajemy bogatego księcia, znudzonego wiecznym ponuractwem na swym dworze. By zapobiec wszechobecnej fali smutku, wezwał on do siebie swych trzech trubadurów, czyli wędrownych śpiewaków i rozkazał, że mają za zadanie rozbawić go do łez. Jeśli tego nie uczynią, ich głowy stoczą nierówną walkę z toporem kata, jeżeli natomiast któremuś z nich uda się rozweselić kniazia, otrzyma w nagrodę wór dukatów. Dwaj pierwsi trubadurzy nie zdołali rozśmieszyć księcia swymi sztampowymi pieśniami, ostatni natomiast wielce uradował go inteligentnym zawołaniem: „najpierw głowę każ mi ściąć, potem będę ci śpiewał” i to on otrzymał obiecaną gratyfikację pieniężną. Szczególne słowa uznania należą się tu kompozytorowi – Markowi Sartowi, który odzwierciedlił średniowieczny nastrój, budując linię melodyczną z rozłożonych akordów, zarówno mollowych, czyli smutnych, jak i durowych, a więc wesołych. Rozbrzmiewają one najczęściej w kierunku wznoszącym, co jeszcze bardziej podkreśla podniosłość melodii. Szczyptę dramatyzmu zapewniają półtony, czyli najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami, słyszalne na przykład w (i tak już budzącym grozę) wyrazie „kata”. Swego rodzaju katarynkowość to z kolei zasługa rozedrganych, klawiszowych motywów oraz marszowych uderzeń perkusji. Olbrzymim atutem melodii są też szlachetne ozdobniki wokalne, m.in. w wyrazie „ponury”. Polską rzeczywistość starannie piętnuje piosenka Niedziela na głównym. Pojawia się tu element kabaretowy w postaci kanciastego dworcowego komunikatu po francusku, który ma na celu wyśmiać popisywanie się ludzi w sferze (tak naprawdę niezwykle powierzchownej) znajomości obcych języków. Utwór wyróżnia bogata orkiestracja, sekcja dęta dialoguje z wokalem, a klasycyzujące smyczki błyszczą wirtuozerią. Niebywała śpiewność wyróżnia subtelne zwieńczenia niektórych fraz, na przykład wyrazy: „to wszystko”. Emocjonalnego kolorytu dodaje podwyższenie tonacji od słów: „w taką niedzielę”, a samo zakończenie zupełnie niespodziewanie kołysze nas w rytmie wytwornego walca. Och, ty w życiu jest jednym z najbardziej popularnych utworów na recenzowanej płycie. Jazzową wykwintność otrzymujemy tutaj ponownie dzięki sekcji dętej, a wokalista łagodnie, aczkolwiek z lekką chrypką snuje miłosną opowieść, okraszając ją często pytającymi przerywnikami rodem z mowy potocznej, na przykład: „pan to przyswaja”? Klawisze i perkusja trzymają wokal w rytmicznych ryzach, a saksofonowe warkoty upiększają choćby tytułowe słowa w refrenie. Niezwykle muzykalnie brzmią też powtarzające się w samym zakończeniu zbitki wyrazów: „ty dolo ty”, a niedługo po nich utwór gwałtownie cichnie. W co się bawić – to zwiewnie zaśpiewane pytanie stanowi tytuł następnej piosenki. Poza stałymi wyznacznikami brzmienia, takimi jak uroczysta sekcja dęta, efektowne smyczki, jazzujący fortepian i półtony w melodii wokalnej, dochodzi nowinka w postaci opadających fletowych skoków o tzw. oktawę, słyszalnych pomiędzy niektórymi odcinkami stricte wokalnymi. Tego typu wytworne odległości pomiędzy dźwiękami to zresztą znak rozpoznawczy linii melodycznych Jerzego Wasowskiego, który skomponował opisywaną piosenkę. Skoro już przywołałam wiodącą melodię, wspomnę jeszcze tylko o dyskretnym ozdobniku, występującym na słowach „czarnego luda” oraz o kulminacyjnej puencie: „chleba dosyć, lecz rośnie popyt na igrzyska”.

Utwór Światowe życie to przede wszystkim chęć doznania kolorowych chwil w kontraście do szarej, PRL-owskiej rzeczywistości. Podmiot liryczny korzysta więc ze swojej bujnej wyobraźni i wmawia sobie, że pławi się we wszelakich luksusach, a jego skromne życie lśni ferią barw. Warstwa muzyczna pełna jest jazzowej gracji i wokalnej teatralności. Wyrazisty rytm perkusji zaprasza nas do tańca, a partia fortepianu upstrzona jest wirtuozowskimi pejzażami. Piosenka Żorżyk celnie opisuje rozterki prostego człowieka. Pewien gitarzysta basowy zwierza się tu listownie dziennikarzowi ze swych miłosnych kłopotów. Wojciech Młynarski wręcz z nadmierną emocjonalnością wykonał tu okrzyki: „normalnie żal”, a jako miłośniczce dorobku Czesława Niemena trudno mi nie uśmiechnąć się podczas wersu: „chodzę smutny, jęcząc jak ten Niemen – taki solysta”. Skoro bohater piosenki to gitarzysta basowy, naturalną koleją rzeczy jest, że powyższy instrument został tu wyeksponowany w warstwie muzycznej. Jego mroczne dźwięki upiększają choćby ostre płaszczyzny gitary elektrycznej. Zresztą od razu po słowach „gitarzysta basowy” naszym uszom ukazuje się oszczędne w środkach solo basu, rozbrzmiewające wespół ze zwiewną wokalizą Młynarskiego. Pod względem melodycznym nie ma sobie równych melancholijna kompozycja, zatytułowana Polska miłość. Twórcą owej śpiewnej sekwencji dźwięków jest Włodzimierz Gulgowski. Jak wskazuje tytuł, w tekście piosenki mowa o miłości, ale nie takiej cukierkowej oraz patetycznej, raczej pełnej zarówno blasków, jak i cieni, często skazanej na rutynowe działania. Zwrotki urzekają iście teatralną, rytmiczną swobodą oraz ciepłem aksamitnych motywów klawiszy. Refren to natomiast żarliwość jazzującego walczyka, uwydatniona dzięki celowo poszarpanym uderzeniom perkusji. Tuż przed końcem jednak bierze górę jego tęskny liryzm, na kanwie którego rozwija się kolejna zwrotka. Po tak filozoficznych rozważaniach przydałaby się chwila wytchnienia. Dostajemy ją w kabaretowym utworze – Kartoflanka. Tekst mówi o tym, iż popularna w PRL-u zupa smakowała podmiotowi lirycznemu inaczej w zależności od konsumowania jej u boku bliskiej osoby. Kiedy jedli ją razem, wówczas mogli radośnie wyławiać z niej skwarki i rozkoszować się pikantnością gorącego wywaru, gdy natomiast narratorowi towarzyszyła samotność oraz tęsknota za ukochaną, jedzenie kartoflanki ani trochę nie sprawiało mu przyjemności. Zależnie od emocjonalnego nastawienia podmiotu lirycznego, zupę-bohaterkę określały skrajne, kwieciste epitety, takie jak: posilna, przymilna, kochana, nienawistna, wodnista i ohydna. Klawiszowy akompaniament obfituje w dynamiczne akordy, zdobiące melodię wokalną. Czasem jednak przeradzają się one w motywy, dyskretnie dublujące wiodącą linię melodyczną. Elegancja piosenki Nie umiałem tak ładnie tkwi moim zdaniem w miarowych uderzeniach dzwonów, dostojnym pulsie perkusji oraz zmysłowych smyczkach. Zachwycają też urocze wtrącenia z języka czeskiego. Największy przebój na recenzowanym albumie to Jesteśmy na wczasach. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak plastycznie Wojciech Młynarski odmalował za pomocą tekstu bohaterów utworu. Bez trudu możemy sobie bowiem wyobrazić królową parkietu – pannę Krysię oraz nieśmiałego kontrabasistę, który się w niej podkochuje. Kiedy już myślimy, że wspomniany muzyk pokonał swą nieśmiałość i publicznie wyznał miłość sympatycznej pannie Krysi z turnusu trzeciego, okazuje się niestety, że owego przypływu odwagi doznał on jedynie we śnie. Muzycznie ponosi nas tutaj rytm tanga, szaleńcza efektowność pasaży klawiszy oraz z lekka archaiczna (również klawiszowa) melodia, której sielska katarynkowość znakomicie koresponduje z frywolnym tekstem refrenu. Wojciech Młynarski emocjonalnie wydłuża oraz ubezdźwięcznia tu poszczególne głoski, niektóre słowa zabawnie śpiewając przez nos. Kiedy zaś w tekście mowa o tym, że basista się obudził, rozstając się bezpowrotnie z idyllą swych marzeń, dramaturgię buduje tak zwany klaster, czyli szorstkie współbrzmienie fortepianu, złożone z dźwięków usytułowanych blisko siebie. Ostatnia piosenka w kolejności to Żniwna dziewczyna. Charakteryzuje ją lekkość rytmu bossa novy. Powyższy styl muzyczny został również gładko wpleciony w narrację tekstu, jako opis potencjalnego obiektu westchnień narratora: „zupełnie bosa i zupełnie nowa”. Linię melodyczną kształtują ponadto spektakularne skoki o oktawę w dół, m.in. na słowie „miętą”. Rozmarzenie melodii wokalnej uzupełniają tęskne motywy smyczków oraz fletu w wysokim rejestrze.

Debiutancki album Wojciecha Młynarskiego, zatytułowany Wojciech Młynarski śpiewa swoje piosenki cechuje wokalna witalność, jazzowe aranżacje, orkiestracje rodem z muzyki klasycznej oraz szczypta liryzmu. W dodatku każdą piosenkę soczyście puentuje niebanalne przesłanie, a swój kunszt pokazało tu wielu rodzimych kompozytorów. Wśród nich mamy do czynienia ze znanymi nazwiskami, takimi jak: Jerzy Wasowski, Janusz Sent, czy Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz, z którymi Młynarski na przestrzeni lat wielokrotnie współpracował. Jest to płyta niezwykle spójna, a podczas jej słuchania można się zarówno spontanicznie uśmiechnąć, jak i wzruszyć do łez.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.