Koncerty Wydarzenia

Doznanie podniosłej klasyki gatunku

28 stycznia 2022
Tegoroczny festiwal Łańcuch 19 to jak zwykle jeden ze stałych punktów na koncertowej mapie miłośników muzyki klasycznej. Pod mentalnym przyzwoleniem patrona imprezy – Witolda Lutosławskiego (od którego kompozycji owo wydarzenie zaczerpnęło swoją nazwę), mamy do czynienia z mniej lub bardziej udanym, ale zawsze eklektycznym łączeniem muzyki klasycznej dawnych epok z przepięknymi dźwiękami ubiegłego stulecia. Stąd w tytule mojego wpisu klasyka gatunku, której namacalnie doświadczyłam podczas wydarzenia mającego miejsce 22. stycznia w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego.

Przyznam, że cudownie było mi po długiej, pandemicznej przerwie odwiedzić tę kameralną salę koncertową, w której każdorazowo nagłośnienie jest perfekcyjne. Podczas opisywanego wydarzenia pozwolę sobie skoncentrować się na dwóch pozycjach. Mogłam je dotychczas podziwiać w wersjach studyjnych, tym większa moja radość, iż nareszcie owe pomnikowe dzieła usłyszałam na żywo. W stwierdzeniu „pomnikowe” nie ma z mojej strony ani odrobiny przesady, zresztą tytuły mówią same za siebie – Gry weneckie Witolda Lutosławskiego oraz Pianophonie Kazimierza Serockiego.

Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia to już z nazwy muzyczna marka, czułam więc, że nie zawiodą mnie koncertowe wersje wymienionych wyżej arcydzieł, jednakże poziom artystyczny przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Z kronikarskiego obowiązku odnotuję, iż kompozycja Gry weneckie pochodzi z początku lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia i króluje w niej zjawisko o przewdzięcznej nazwie aleatoryzm. Odnosi ono nas do gry w kości, czyli do przypadkowości, bowiem pewne ramy zostały stworzone przez kompozytora, ale niektórymi fragmentami wykonawczo rządzi przypadek. Ponadto w tytule utworu pada słowo „gry”, które niejako narzuca swego rodzaju ludyczny charakter dzieła. Muszę podkreślić, iż dawno nie słyszałam tak ekspresyjnego wykonania Gier weneckich. Muzycy NOSPR zachwycili całą paletą barwnych kontrastów. Już w pierwszej części utworu urzekły mnie śpiewne dźwięki instrumentów dętych drewnianych, imitujących ptasie trele. Fletowe motywy początkowo brzmiały w zadumany, matowy, lekko zapowietrzony sposób, była w nich jednak zasygnalizowana przeze mnie przed momentem ludyczna frywolność. Współbrzmienia instrumentów smyczkowych zabrzmiały w sposób rozedrgany i melancholijny. Spoiwem były natomiast zwięzłe, ekspresyjne wykrzykniki perkusji, które niczym gwałtowne sygnały stanowiły pomosty między krótkimi odcinkami. Na przestrzeni trwającego kwadrans utworu można wyróżnić zresztą cztery części i przyznam, że zafascynował mnie kontrast pomiędzy częścią przedostatnią a ekspresyjnym finałem. Trzecia część to wszakże tęskny liryzm i śpiewność, słyszalne w anielskich dźwiękach fortepianu i harfy, a także w patetycznych, smyczkowych akordach. Ostatnia część z kolei była burzliwie dynamiczna, pełna rozedrganych płaszczyzn brzmieniowych, zaklętych w kilku warstwach. Podniosłe dźwięki, ich powolne wybrzmiewanie od zawsze zachwycają mnie w Grach weneckich, ale dawno nie słyszałam tak emocjonalnej interpretacji. Zazwyczaj bowiem powściągliwość bierze górę, a tutaj absolutnie królowała ekspresja.

Najlepsze nadeszło jednak później. Znów najpierw szczypta faktografii. Pianophonie to ostatnie, a zarazem największe dzieło Kazimierza Serockiego, powstałe w latach 1976-78. Obsada tej kompozycji to fortepian, elektroniczne przetworzenie dźwięku oraz orkiestra. W opisywanej interpretacji pianistyczny kunszt ukazała znakomita solistka, specjalizująca się w wykonawstwie muzyki współczesnej – Martyna Zakrzewska, która wbrew przypuszczeniom nie jest spokrewniona z autorką niniejszego wpisu. Za dźwięki elektroniczne odpowiadali natomiast mistrzowie w swym fachu – Cezary Duchnowski oraz Marcin Rupociński. Reszta obsady to muzycy NOSPR pod dyrekcją (tak jak w przypadku Gier weneckich) utalentowanej dyrygentki – Clelii Cafiero. Ileż w tej podniosłej, przestrzennej, barwnej interpretacji było brzmieniowych walorów. Na trwającą niewiele ponad pół godziny całość złożyło się osiem epizodów. Już pierwsze, wirtuozowskie i przepełnione pogłosem dźwięki perkusji dały mi poczucie obcowania z absolutną klasyką muzyki współczesnej. O partii fortepianu z kolei mogłabym pisać godzinami, o jej melodyjności, szlachetności, szorstkości (nie brakowało bowiem klasterów, a więc burzliwych, nakładających się dźwięków, usytuowanych w możliwie najbliższej odległości od siebie). Fortepian brzmiał w zależności od nastroju konkretnego epizodu mrocznie (z przewagą niskich dźwięków) albo perliście niczym dzwoneczki (w momencie eksploatacji dźwięków w wysokim rejestrze). Elektroniczne warstwy rozbrzmiewały w czasie rzeczywistym, fascynując przestrzenną metalicznością, wręcz ostrością. Zwróciłam także baczną uwagę na ornamenty instrumentów dętych, a momentem najbardziej nieokiełznanym i intrygującym były szmery w epizodzie czwartym, których urokliwa szorstkość wywołała we mnie niezwykle silne emocje. Wirtuozowski popis solistki (tzw. kadencja) obfitował w hałaśliwe motywy, niepozbawione motorycznej błyskotliwości. Kulminacja utworu była zresztą jednym wielkim narastaniem napięcia, którego kumulacja miała być zwieńczona gwałtownym cięciem. Miała być, bowiem powyższa interpretacja domknęła się jednak dosyć spokojnie i trudno stwierdzić, czy taki był zamysł, czy miał miejsce błąd techniczny. Grunt, że aplauzowi widowni nie było końca. Przyznam, że oklaskiwanie tak spektakularnego wykonania kompozycji Pianophonie było dla mnie jak misterium. Owacje zdawały się nie mieć końca, wykonawcy kłaniali się kilkakrotnie, mieliśmy wszakże do czynienia z utworem wyjątkowym, wykonanym niezwykle kunsztownie, podniośle i przestrzennie.

Festiwal Łańcuch 19 to przenikanie dźwiękowych tradycji. Podczas opisywanego koncertu absolutnie miało ono miejsce. Pomnikowe Gry weneckie Witolda Lutosławskiego to nadzwyczajnie emocjonalna feria barw, gdzie współkompozytor-przypadek zapewnił intrygujące walory brzmieniowe. Pianophonie Kazimierza Serockiego to z kolei dla odbiorców niezapomniane, dla wykonawców zaś spektakularne przedsięwzięcie i wydawać by się mogło, że zastosowane przez kompozytora patenty brzmieniowe zestarzały się dawno, wszakże świat jest postępowy, a technicznych nowinek przybywa, ale moim zdaniem zawarta w tym utworze metaliczność, klasterowość i kontrasty nastrojów są przełomowe, jedyne w swoim rodzaju i pomimo niejednokrotnie gigantycznych starań wielu twórców po prostu niedościgłe.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.