Płyty

Doznanie wokalnej zwiewności w otulinie elektronicznych pejzaży

14 marca 2025
Oczarowana głosem młodej, utalentowanej wokalistki – Ani Szlagowskiej, z zaciekawieniem wysłuchałam jej debiutanckiego albumu, wydanego pod koniec ubiegłego roku i zatytułowanego wymownie Pierwsza płyta. Mimo że na co dzień nie gustuję w elektronicznej oprawie instrumentalnej, plastyczność tych dźwięków oraz jazzujące frazowanie wrażliwej muzycznie wykonawczyni natychmiast skradły moje serce.

Ania Szlagowska na swym debiutanckim albumie prezentuje nam szczerą, nostalgiczną opowieść o życiowych zmianach, relacjach z innymi ludźmi, ale przede wszystkim własnej wędrówce przez egzystencjalne koleiny. Wokalistka zaprosiła tu do współpracy nietuzinkowych muzyków, takich jak Kuba Więcek, Kuba Karaś, czy Mariusz Obijalski. Pierwszą płytę baśniowo rozpoczyna kompozycja Oslo, obdarzona posuwistym, swingującym refrenem. Tworzą go płynne prześlizgnięcia pomiędzy dźwiękami oraz zamglone harmonie wokalne, pieczołowicie wykreowane przez samą wokalistkę. Ekspresyjne zwrotki przepełnia gęsty monolog, podczas którego wykonawczyni z dystynkcją zawisa na końcu fraz, eksponując takie wyrazy, jak m.in. „parki”. W kolejnej zwrotce zawieszam ucho na czarownej frazie: „kupujesz mi maliny nawet w środku zimy”. Uwagę przykuwają ponadto mroczne, poszarpane motywy basu, a także wykwintne, folkowe wokalizy, kontrastujące ze strumieniem poetyckich strof. Intymny nastrój piosenki Mleko i mood wyznaczają odrobinę rozklekotane, fortepianowe dźwięki w wysokim rejestrze. Zmysłowy głos wokalistki przyciemniają nisko brzmiące, motoryczne uderzenia perkusji. Pierwszą zwrotkę urozmaicają zwięzłe, recytowane kontrapunkty, ozdobą drugiej gdzieniegdzie są kunsztowne ornamenty.  Refren otaczają (oparte na dostojnie kroczącym, opadającym motywie) repetycje tytułowych słów, stereofonicznie rozlewające się po kanałach. Formalnym zaskoczeniem jest gitarowe solo przed ostatnim refrenem. Można w nim dostrzec mnóstwo wirtuozerii, ale i melancholijnego rozedrgania. Gracja francuskiego kina dociera do nas za sprawą piosenki Timothée. Bohaterka słów, chcąc wzbudzić uczucie u bliskiej jej osoby, snuje wizje ślubu ze sławnym człowiekiem, którym jest aktor – Timothée Chalamet. Gdy już w sferze marzeń ma się dokonać legalizacja ich związku, narratorka snuje wizję, że obecny na ślubnej ceremonii prawdziwy obiekt jej westchnień, poruszony do głębi zaistniałą sytuacją nagle wyzna autorce owych odrealnionych fantazji miłość. Po dynamicznych, ale jednocześnie chwiejnych akordach gitary Michała Kozara oraz witalnej, folkowej wokalizie, nadchodzi linia melodyczna pierwszej zwrotki, pełna intymności niskich rejestrów w ramach tercjowych skoków na końcu niektórych fraz. Refren wyróżnia kokieteryjny tembr głosu wokalistki, podbity katarynkowością powtarzanych dźwięków i wyrazistym rytmem robotycznych, perkusyjnych stukotów. Drugą zwrotkę otacza liryzm jaskrawych, wysokich rejestrów, okalających wiodącą melodię. Po nagłej zmianie melodycznej niespodziewanie słychać męski głos, łagodnie recytujący słowa w języku francuskim. Rzeczona recytacja towarzyszy również ostatnim wersom refrenu, przypieczętowującym całą kompozycję. Tytuł nośnej, a zarazem mojej ulubionej piosenki na recenzowanej płycie Zabić drozda nawiązuje do słynnej powieści autorstwa Harper Lee. Tytułowy ptak to symbol nieposkromionej radości, jakiej może ludziom dostarczać jego piękny śpiew. Przekłada się to na obecne w tekście refleksje, iż często niepotrzebnie ranimy bliskie nam osoby, oferujące nam bezinteresowne dobro. Poetyckie wersy mówią także o gorączkowym poszukiwaniu własnej tożsamości w dobie utartego sloganu, żeby być sobą. Zadumane zwrotki kreuje swingujące postrzępienie linii melodycznej, natomiast ostra zadziorność przyciemnia głoskę „z” w słowach „pokazuję” oraz „zęby”. Refren kształtują symetryczne motywy, a ich stadionowy sznyt oplata choćby tytułowe wyrazy. Z kolei filozoficzną, uniwersalną prawdę: „im mocniej kocham, tym dokładniej strzelam”, spowijają łagodne przejścia od rejestrów wysokich do nieco niższych, domknięte ostatnim, powoli rozwibrowanym dźwiękiem. Opisany powyżej konglomerat barw ozdabia surowość zautomatyzowanych, klawiszowo-perkusyjnych warstw.

Stały puls posępnych, elektronicznych przestrzeni nabudowuje piosenkę Polecam. Gęstwinie ruchliwego, zwrotkowego słowotoku przeciwstawia się refren, ujęty w gorzkim szlagworcie: „polecam cię nie znać”. Jego ekspresja jest zmienna, od intymnego rozedrgania, aż do przenikliwych, wysokich dźwięków. Z kolei wyeksponowanie ostatnich sylab wspomnianych słów wytwarza barwną transakcentację. Przepełniony nostalgicznymi, klawiszowymi chórami oraz tanecznym basem utwór Szkoda (ciche dni) to duet Ani Szlagowskiej z Kubą Karasiem. Krzykliwy, charakterny głos wokalisty jest przeciwieństwem anielsko swingującej barwy artystki, melancholijnie repetującej choćby wers: „szkoda, że nie czujesz nic”. Eteryczność wzmagają też szeptane, wręcz matowo zapowietrzone pytajniki, artykułowane przez Anię Szlagowską na słowie „czemu”. Kolejny utwór opatrzony jest złożonym tytułem w formie swoistej dedykacji – Do osoby, z którą nie rozmawiam. Jego nastrój wyznacza lekkość łagodnej partii wokalnej, perkusyjna motoryka i rozłożone, klawiszowe akordy, słyszalne naprzemiennie z subtelnymi, śpiewnymi motywami. Prominentną frazę: „za nic mnie masz” rozjaśniają niewielkie, choć iście rycerskie, całotonowe odległości. Kompozycja Przytulam siebie składa się z pokaźnego arsenału klawiszowych barw. Słychać dźwięki maszynowo-industrialne, to znów bajecznie dzwoneczkowe, ale też ostre, niemal klaksonowe. Na ich tle wokalistka prowadzi wyrafinowaną linię melodyczną, pełną długich, domkniętych powolnym vibratem motywów, jak również tercjowych skoków w niskim rejestrze. Obcujemy tu z ciekawym dialogiem partii wokalnych. Pierwsza to statyczny wykrzyknik: „nie pozwalam”, drugą stanowi natomiast wartka gęstwina wyrazów. Specyficzne zamglenie upiększa powtarzany na końcu wers: „uczyć się cierpliwości”.

Tytuł następnej piosenki kreują jedynie trzy zagadkowe litery – WDŻ. W tekście pada naznaczone konfliktem, gorzkie zdanie: „nie mów tak głośno”, uzupełnione niewesołymi przemyśleniami: „to już nie rozmowa” oraz: „nie ma Cię w tych słowach”. Głos wokalistki zaostrza szorstka chrypka, a także swingowy temperament, najsilniej uwydatnione w wersie: „chowam po kątach cały strach”. Warstwę aranżacyjną upiększają hałaśliwe, perkusyjne poklaskiwania, czasem rozjaśnione salwami onirycznych dzwoneczków. Kolejny utwór jest zatytułowany nader ponuro – Ale w domu najgorzej. Ascetyczny akompaniament instrumentalny daje pole do popisu symetrycznej melodii pierwszej zwrotki, złożonej z krótkich motywów, mających naprzemiennie po pięć oraz sześć dźwięków. Lapidarny przedrefren kształtuje gorliwe, zaśpiewane nieśmiało, choć niepozbawione tęsknoty pragnienie: „przytulić się chcę”. Zaduma nie trwa jednak długo, gdyż po chwili objawia się taneczny refren, stanowiący rozwinięcie tytułowych słów, a zarazem będący szlachetną parafrazą starego polskiego przysłowia: „wszędzie źle, ale w domu najgorzej”. Soczysty słowotok, okalający drugą zwrotkę, już nie trzyma się ścisłych, motywicznych ram, fascynując wykonawczą spontanicznością. Największy przebój na recenzowanym albumie ulotnością zachwyca już na poziomie tytułu – Bąbelki. Nastrój wyznaczają delikatne wokalizy, poprzedzające każdą z dwóch zwrotek. Główną melodię tworzą piramidy powtarzanych dźwięków, a jaskrawy koloryt jest zasługą wznoszących, tercjowych odległości w zakończeniach poszczególnych fraz. Przebojowy refren przykuł moją uwagę zmysłowym mrokiem niskich rejestrów, uwydatnionym dzięki uroczystym, kwintowym skokom w kierunku opadającym. Z lubością tonę w wyśpiewywanych przez Anię Szlagowską „kwiatach lotosu”, czy „deszczowych dźwiękach”, kiedy to wokalistka tuż przed drugim refrenem raczy nas imponującą gęstwiną poetyckich metafor. Na samym końcu piosenki następuje finezyjna, rytmiczna zabawa pierwszą sylabą wyrazu „relaksuję”. Liryczny epilog recenzowanego wydawnictwa to przesiąknięta mantrycznością tanecznego rytmu, autoterapeutyczna kompozycja Spokój w ciele. Skoczny, nieco maszynowy puls znakomicie koresponduje z tekstem, w którym dwie strony niegdyś silnej, miłosnej relacji rozchodzą się, pogodzone z nieuchronnością losu oraz gotowe na kolejne, egzystencjalne przejawy szczęścia, przeżywane już osobno. Dużo ciepła i luzu dostrzegam w głosie wykonawczyni, a upragnionym schronieniem dla optymistycznego przesłania są charakterne, ale przede wszystkim witalne wokalizy.

Pierwsza płyta Ani Szlagowskiej ujęła mnie aksamitną łagodnością oraz jazzującym sznytem głosu wokalistki, perfekcyjnie oplecionego matową aurą elektronicznych współbrzmień. Kojący wokal gładko przemyka pomiędzy wysokimi a niskimi dźwiękami, upiększając zwieńczenia fraz wyrafinowanymi skokami, jak również powolnym, emocjonalnym rozedrganiem. Nie brakuje też słowiańskiego pierwiastka, zaklętego w ekspresji nośnych, folkowych wokaliz. Teksty prezentują rozległą gamę uczuć, a ich szczery przekaz determinują nieregularne pod względem sylab frazy, często niesztampowo zrymowane, jednak dobrze odnajdujące się w motoryce żywiołowego akompaniamentu instrumentalnego. Trzymam kciuki za kolejne poczynania tej utalentowanej wykonawczyni, jednak na chwilę obecną zachęcam wszystkich do wniknięcia w jazzowo-popowy świat Pierwszej płyty, gdzie chłód industrialnej elektroniki tworzy nierozerwalną całość z ciepłem lirycznego, klarownego wokalu.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.