Płyty

Doznanie egzystencjalnej podróży w głąb siebie

16 września 2022
Nie będzie z mojej strony przesadą, gdy napiszę, że twórczość warszawskiej formacji Afro Kolektyw pilnie śledzę już od kilkunastu lat. Moje wszelkie rozważania okażą się szczątkowe, jeśli najpierw nie przywołam postaci Michała Hoffmanna zwanego Afrojaxem, który odpowiada w powyższym zespole za partie wokalne, teksty utworów, a jego indywidualny rys i miłość do wyrafinowanych połączeń akordowych słychać też niejednokrotnie w sferze kompozycji. Należy również pamiętać o ogromnym kunszcie wykonawczym pozostałych muzyków Afro Kolektywu. Pod koniec ubiegłego roku świat obiegła wieść o reaktywacji grupy, która kilka lat temu niespodziewanie zakończyła działalność, a już niedługo (20. października) zespół wystąpi w warszawskim klubie Hydrozagadka. Owo gwałtowne przypomnienie muzyków o swoim istnieniu zapoczątkowało w mojej głowie chęć stworzenia subiektywnej listy pięciu najbliższych mi piosenek formacji. Jak zwykle wybór był trudny, ale szalenie emocjonujący.

Największym atutem tekstowych kreacji Michała Hoffmanna dla zespołu Afro Kolektyw jest szereg egzystencjalnych refleksji. Pochodzą one z osobistych doświadczeń autora, jednakże ich uniwersalizm jest na tyle silny, że bez trudu można się utożsamić z tymi niezwykle filozoficznymi prawidłami, ujętymi błyskotliwie i celnie. Zestawienie moich ulubionych piosenek rozpocznę chronologicznie od utworu Karl Malone z pierwszego oficjalnego albumu zespołu wydanego w 2001 roku i zatytułowanego Płyta pilśniowa. W tekście barwnie została tu przedstawiona historia zdeterminowanego koszykarza, który poruszył niebo i ziemię, by zdobyć mistrzowski pierścień NBA. Co ciekawe nigdy go nie założył i w dodatku u schyłku kariery odszedł do jednego z podrzędnych klubów. Jak muzyka zilustrowała ów literacki wysyp życiowych prawd? Swego rodzaju brzmieniową wizytówką są tu rozedrgane, celowo spłaszczone dźwięki gitary. Zapierającym dech w piersiach zabiegiem literackim jest natomiast nadmierne zaakcentowanie ostatniej sylaby słowa Houston w taki sposób, by rymowała się z nazwiskiem wspomnianego koszykarza – Malone. Na uwagę zasługuje też nietuzinkowa dykcja Afrojaxa, a jako że wokalista w opisywanej piosence rapuje, zasadne jest tu określenie: „ nienaganne flow”, czyli ogromny talent do szlachetnej rytmizacji poszczególnych sylab. W warstwie aranżacyjnej słychać zwięzłe motywy klawiszy, które swoją barwą imitują instrumenty smyczkowe. Owe dźwięki są powtarzane uporczywie, zatem mamy tu do czynienia z muzycznym zjawiskiem, którego nazwa brzmi na wskroś egzotycznie – ostinato. Dodatkowo zawsze porusza mnie mrok niskiego rejestru w wyrazach „ależ skąd”. Głównym wyznacznikiem refrenu jest liryzm wespół z wokalną automatyzacją, która wzbogaca kilkakrotnie powtórzone słowa tytułowe. Z kolei połączenie ekspresji i irytacji w drugiej zwrotce nadchodzi wraz z pojawieniem się słów „nie ma”. Zupełnie nowa myśl muzyczna zachwyca latynoskim żarem, a wirtuozem gitary okazał się w tym fragmencie Maciek Soliński. Oprócz owych ognistych rozbłysków występują tu dostojne współbrzmienia wysamplowanej sekcji dętej, tęskne motywy fortepianu oraz autentyczne okrzyki sportowych rozgrywek, które sprawiają, iż cały przekaz staje się jeszcze bardziej wiarygodny. Wartki przepływ kolejnego refrenu przerywa natomiast powtarzane pytanie retoryczne: „czy już dosyć”? Lirycznym przypieczętowaniem piosenki jest klawiszowy cytat, zaczerpnięty z głównej melodii utworu Smalltown Boy zespołu Bronski Beat. Urokliwie i przejrzyście wykreował go sam Afrojax.

Ostateczne rozwiązanie naszej kwestii z płyty Połącz kropki jest w mojej opinii najszlachetniej zaaranżowanym utworem rapowym w historii polskiej muzyki. Skoro już przyporządkowałam tej piosence szufladkę stylistyczną, wspomnę, że to chyba jedyny rapowy utwór, w którym występują tak wyszukane wyrazy jak „kontyngent”, czy „repetytywna”. Szczególnie to ostatnie słowo wybrzmiało w sposób nie do podrobienia choćby z racji charakterystycznej wady wymowy wokalisty na samogłosce „r”, która dla mnie od zawsze czyni jego wykonania rozpoznawalnymi i jedynymi w swoim rodzaju. Wspomniałam o walorach aranżacyjnych opisywanej piosenki i ochoczo pozwolę sobie rozwinąć ten wątek. Słychać tu bowiem instrumenty smyczkowe, które szlachetnie ubarwiają partię wokalną. Melodia wstępu należy do wiolonczeli, a tym, co ją wyróżnia jest diaboliczna ostrość. Pierwszy i trzeci dźwięk tworzą charakterystyczny interwał (odległość pomiędzy dźwiękami), czyli tzw. tryton, który przed wiekami określany był mianem „diabolus in musica”. Ponadto na końcu tego smyczkowego fragmentu występuje ostre, niezgodne współbrzmienie, które dodaje mu pikanterii. Opisana melodia tworzy barwne ostinato względem ekspresyjnego rapowania Michała Hoffmanna, który już w pierwszych słowach: „będzie koniec świata” raczy nas bezdenną dekadencją. W akompaniamencie instrumentalnym daje również o sobie znać wyrazisty puls sekcji rytmicznej oraz jeszcze jedna smyczkowa warstwa – melancholijna i ascetycznie rozedrgana. Na honorowym miejscu egzystencjalnych złotych myśli stawiam tu choćby: „ja mam wstręt do seriali, bo ten, w którym gram jest ekstremalnie nużący” oraz „inteligencja to mit i umiera”, albo jeszcze jedna, tym razem stricte branżowa refleksja: „raperzy nie potrafią jechać na wolno”. Wraz z nadejściem wersu: „ucieczka od wyzwań” akompaniament kształtuje opadający motyw instrumentów smyczkowych. W zamaszystym przerywniku instrumentalnym urzeka gęstwina smyczkowych akordów oraz miękkość gitarowych motywów. Wytropiłam tu także błąd językowy, a mianowicie użycie wyrazu „znienawidzieć”. Poprawna forma to jednak „znienawidzić”, ale podejrzewam, że autorowi łatwiej było użyć niepoprawnej końcówki owego słowa, by plastycznie zrymowała mu się z wyrazem „tydzień”. W kulminacji utworu smyczki fascynują płynnością, a gitara ujmuje ekspresją poszarpanej melodii. Partia perkusji obfituje w wytworność natchnionych szmerów i to właśnie do tego instrumentu należy zwieńczenie kompozycji w postaci dyskretnych postukiwań, słyszalnych aż do wyciszenia całości.

Za jedną z najpiękniejszych piosenek obecnego stulecia uważam utwór Niemęskie granie z albumu Piosenki po polsku, który zespół Afro Kolektyw wydał w 2012 roku. To bodaj najbardziej kontrowersyjna płyta w dorobku grupy, gdyż Michał Hoffmann porzucił tu stricte rapową estetykę i w pełnej krasie objawił się słuchaczom jako wokalista. Pozwolę sobie tu na subiektywną dygresję, że to mój najukochańszy album Afro Kolektywu. Tekstowo, w piosence Niemęskie granie mamy do czynienia z odpowiedzią na utwór Córeczko, który niegdyś wylansowała Kayah. Po latach wokalista zauważył profetyczny wymiar swych autorskich przemyśleń, w których mowa, że jego nieistniejący syn powinien być córeczką, by łatwiej było mu przejść przez życiowe zakręty. Tak się bowiem złożyło, że obecnie Afrojax wychowuje syna i prawdy płynące z tych słów, pełne ojcowskiej troski i miłości, są do bólu aktualne. Na przestrzeni trzech minut kryje się tu cała paleta muzycznych detali. Warto w tym miejscu skierować wyrazy uznania ku Rafałowi Ptaszyńskiemu, który ową piosenkę skomponował i wykonał w niej piękną partię gitary, pełną płynnych prześlizgnięć pomiędzy dźwiękami, czyli tzw. glissand, które łagodnie otulają melodię wokalną. Zresztą – do gitary wespół z fortepianem należy charakterystyczny motyw, który słychać klamrowo na początku i na końcu utworu. Trudno też oprzeć się urokowi obezwładniającej partii basu, precyzyjnie wykonanej przez Michała Szturomskiego. Melodia wokalna zwrotek składa się z dwóch segmentów, które następują naprzemiennie. Pierwszy to opadający motyw, pełen motorycznie powtarzanych dźwięków. Rozbrzmiewa on choćby w wersie: „nieistniejący synu mój”. W drugim segmencie wokalista żwawo, na tle oszczędnej w środkach melodii kreuje gęsty potok słów. Aranżacyjnie poza gitarą słychać też dyskretne, klawiszowe płaszczyzny, które malowniczo zagrał Stefan Głowacki. W refrenie szczególnie porusza mnie opadający motyw na słowie „wolałbym”, który wraz z przebiegiem utworu upiększa wytworny drugi głos. Wspomniane refreny ubarwiają też z lekka archaiczne, iście smyczkowe dźwięki, prawdopodobnie wykonane przez pianistę na imitacji instrumentu o nazwie melotron. Nowa myśl muzyczna objawia się niemal na samym końcu utworu od słów: „podobno życie jest sceną”. W wyrazach „przyjemna ciemność” wokalista mrocznie schodzi w odmęty niskich rejestrów, a słowo „mną” przypieczętowuje finezyjnym ozdobnikiem.

Ponownie proponuję rzut ucha na album Piosenki po polsku. Znajduje się tu wytworna miniaturka – Krótki film o kaszlu, której tekst traktuje o ciągłym znikaniu oraz poczuciu wolności. Z subtelnych, aczkolwiek dość niepokojących szmerów wyłaniają się przepełnione smutkiem akordy klawiszy. Rychło stanowią one akompaniament względem śpiewnej partii wokalnej. Gdzieniegdzie dubluje ją drugi głos, w terminologii muzycznej mówi się wówczas, że rozbrzmiewa on unisono z wiodącą linią melodyczną. Od dynamicznego przerywnika instrumentalnego fortepian gra poszarpane dźwięki, a szlachetna, nieco katarynkowa solówka należy do archaicznie brzmiącej podróbki melotronu, o której wspominałam już w kontekście poprzedniego utworu. Legenda głosi, że owe dźwięki miał zagrać kwartet smyczkowy, ale wydawnicza presja terminów sprawiła, iż słyszymy tutaj tylko takie, jakże ascetyczne solo. Masywność klawiszowych płaszczyzn nasila się od słów: „choćbym użył wszystkich sił”. Ostre współbrzmienie klawiszy wespół z intrygującymi szmerami tajemniczo i niepokojąco domyka całą piosenkę.

Ostatni oficjalnie wydany album Afro Kolektywu nosi autoironiczny tytuł – 46 minut Sodomy. Wybrałam z niego niesamowicie melodyjną kompozycję – Pijany mistrz, która w warstwie tekstowej mówi o poddaniu się alkoholowemu nałogowi, zażegnaniu ambicji. Już introdukcja instrumentalna raczy nas prominentnymi dzwoneczkami, w ramach których melodia naprzemiennie opada i wznosi się. Ascetyczny akompaniament przede wszystkim kształtują metaliczne akordy gitary i nastrojowe dźwięki fortepianu. Wspomniane instrumenty barwnie wzbogacają melodię wokalną, wykonaną gardłowo oraz ekspresyjnie. Śpiewność partii Michała Hoffmanna spowodowana jest tu nagromadzeniem sekund i tercji, czyli takich interwałów, które czynią ją nośną, wpadającą w ucho. Po kolejnej zwrotce i refrenie następuje spektakularne przejście do zupełnie nowej tonacji, a wokalista intonuje melodię, w której często znajduje się już na granicy skali głosu w dolnych rejestrach. Cały ten fragment inicjują słowa: „ubodzy, mali ludzie”, a dodatkowo jest on stylizowany na przebojową przyśpiewkę, pełną wokalnych chórów, hałaśliwie dublujących wiodącą melodię. W akompaniamencie oprócz wspomnianych, gitarowo-klawiszowych pejzaży, za szczyptę mroku odpowiada bas. Mantrycznie powtarzany wers: „zsuwam się pod stół” szlachetnie wieńczy opisywany utwór.

Afro Kolektyw to niezwykle oryginalny zespół na polskiej scenie głównie z racji charyzmatycznego lidera – Michała Hoffmanna, który w swych tekstach trafnie opisuje blaski i cienie (z przewagą tych drugich) ludzkiej egzystencji. Dzięki jego kunsztownym frazom można zafundować sobie podróż w głąb siebie i zastanowić się nad sensem swojego istnienia. Nie należy jednak zapominać o muzycznych walorach piosenek Afro Kolektywu. Intrygujące szczegóły aranżacyjne oraz wyrafinowana harmonia sprawiają, że utwory te często wymykają się wszelkim ramom stylistycznym. Warto również wspomnieć o wokalnej ekspresji Afrojaxa oraz podkreślić, iż charakterystyczną wadę wymowy na samogłosce „r” przekuł on w intrygujący atut brzmieniowy. Czekając na nowe dokonania grupy, z całej duszy rekomenduję Wam jej chlubną przeszłość, pełną uniwersalnych prawd odzianych w szatę zapadających w pamięć muzycznych detali.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.