Płyty

Doznanie orwellowskich inspiracji, okrytych bielą i czernią

22 grudnia 2023
Skoro mój ostatni tegoroczny wpis wypadł 22 grudnia, a więc w dniu rocznicy śmierci Grzegorza Ciechowskiego, postanowiłam po raz kolejny zajrzeć do przepastnej twórczości Republiki. Po sążnistym tekście, dotyczącym płyty Nieustanne tango, który opublikowałam rok temu, przyszedł czas na wiwisekcję debiutanckiego albumu zaanonsowanego zespołu – Nowe sytuacje.

Recenzowane wydawnictwo pochodzi z 1983 roku, a zatem łatwo obliczyć, że obecny rok upływa pod znakiem jego czterdziestolecia. Mimo upływu czasu płyta Nowe sytuacje zachwyca brzmieniową świeżością, nietuzinkową warstwą słowną, silnie inspirowaną spuścizną George’a Orwella, jak również całą paletą stricte muzycznych detali. W tych dziesięciu utworach roi się od refleksji na temat PRL-owskiej rzeczywistości, ale nie brakuje też lunatycznych wizji, przesiąkniętych kosmiczną magią. Płytę rozpoczyna utwór tytułowy, w którym najpierw słychać dostojne dźwięki gitary. Wyłania się z nich recytowany szept wokalisty, gardłowo, wręcz nieco złowrogo intonującego tytułowy szlagwort: „nowe sytuacje”. Perkusja w całym utworze olśniewa galopadą wirtuozowskich uderzeń, tylko czasem pozwalając sobie na dostojne, marszowe terkoty. Partia fortepianu odznacza się ascetycznymi motywami. Melodia wokalna zwrotek złożona jest z dwóch odcinków. W pierwszym Grzegorz Ciechowski ekspresyjnie skanduje wszystkie słowa, w drugim natomiast oplata je liryczną śpiewnością. Żarliwy rytm towarzyszy dynamicznemu eksponowaniu poszczególnych sylab. Refren oraz przerywniki pomiędzy zwrotkami obfitują w barwne, z lekka orientalne wokalizy. Podczas zupełnie nowej myśli muzycznej od słów: „senne sytuacje”, najsilniej dają o sobie znać różnice dynamiczne w partii wokalnej, która początkowo brzmi łagodnie, dopiero później urzekając hałaśliwym żarem. Opisywany fragment przypieczętowuje mroczny wykrzyknik „aj” z wyeksponowaną głoską „j”. Niespodzianką formalną przed ostatnią zwrotką jest fletowa solówka Grzegorza Ciechowskiego – jazzująca, rozedrgana i finezyjnie eksploatująca chrapliwe, wysokie rejestry. Piosenka System nerwowy początkowo fascynuje motoryką zwięzłych, fletowych motywów. Znakiem rozpoznawczym przywoływanego wstępu są ponadto poszarpane dźwięki, dobiegające w tle i brzmiące niczym sygnał, wystukany alfabetem Morse’a. Z czasem ustępują one miejsca blaszanym pobrzękiwaniom gitary. Tekst zwrotek to swego rodzaju wyliczanka, gdzie poszczególne elementy przedzielają pauzy. Warto zwrócić uwagę, że obie części pierwszej zwrotki przerywają dwa gromkie akordy, wykonane przez wszystkie instrumenty. Następnie ów głośny, akordowy stempel staje się budulcem refrenu, w którym niebagatelną rolę odgrywają uporczywie powtarzane dźwięki podczas ostatniego słowa każdej frazy. Rozrzedzające emocjonalną gęstwinę uspokojenie ma miejsce począwszy od repetowanego wyrazu „każde”. Moim ulubionym fragmentem całego utworu jest natomiast wyrafinowana zabawa słowem „komunikaty”, często nerwowo rozczłonkowywanym i okraszanym zachrypniętymi pojękiwaniami. Nie będzie ani odrobiny przesady w stwierdzeniu, że kolejna piosenka jest elektryzująca, wszak jej tytuł mówi sam za siebie – Prąd. Od samego początku słychać klawiszowy riff, wykonany nietuzinkową, metaliczną barwą. Charakterystyczne dla jego każdorazowego zwieńczenia są mocne uderzenia perkusji. Niejednokrotnie przestrzeń wzbogacają ostre akordy gitary. Warstwa tekstowa obfituje w lapidarne imperatywy, takie jak: „nie porażaj” oraz „nie emituj”. Na końcu każdego z tych okrzyków występują kaskady powtarzanych głosek, w których intonacja wokalu Grzegorza Ciechowskiego albo zostaje na jednej wysokości, albo nieznacznie się obniża. Wielokrotnie całościowy koloryt dopełniają powtarzane akordy gitary. Refren jest delikatniejszy wyrazowo, a ascetyczna melodia (subtelnie zdublowana przez gitarę) trzyma w muzycznych ryzach repetowany wykrzyknik „aua”. Wraz z przebiegiem piosenki rozbłyskują dwie intrygujące solówki. Pierwszą (zagraną na gitarze) zdobią półtony, czyli najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami. Stanowi ona kontrapunkt względem wokalnych okrzyków. Z kolei później melodyczny prym wiedzie flet i niezmiennie mam wrażenie, jakby wyrywał się on z ciasnych ram zasadniczej tonacji na rzecz kunsztownej, lekko jazzującej improwizacji. Wtem następuje wyciszenie, w którym flet najsubtelniej, jak to tylko możliwe, gra kilka długich dźwięków. Ostatnia zwrotka wyróżnia się misternie utkaną partią basu, ugruntowującą nas w ryzach głównej tonacji. Na samym końcu rozkwita wznoszące glissando wokalne, czyli płynne prześlizgnięcie pomiędzy dźwiękami, klamrowo przypieczętowane początkowym motywem riffu. Przyznam, że ilekroć słucham powiewu wiatru, występującego jako pierwsze dźwięki kompozycji Arktyka, od razu robi mi się zimno, tak sugestywnie został tu oddany wszechobecny chłód. Melancholijną melodię wokalną wpierw spowija gęsty pogłos, a pikanterii dodają choćby szorstkie płaszczyzny gitary. Po chwili jednak nastrój się zmienia, gdyż dołączają pozostałe instrumenty, grające gwałtownie i z werwą. Refren obfituje w zawzięte przekomarzanie się solisty z gardłowo brzmiącym chórkiem: „Arktyka! wygra! o nie nie! o tak!”. W drugiej zwrotce zachwyca mnie teatralne podwyższenie intonacji głosu wokalisty podczas powtórzenia słów: „w tobie leży”. Gdy wybrzmi następny refren, Zbigniew Krzywański wykonuje efektowną solówkę gitary, pełną szorstkich niczym papier ścierny, powoli wybrzmiewających, długich dźwięków. Po chwili zamieniają się one w piramidy symetrycznych, śpiewnych motywów, które trwają jeszcze w trakcie kolejnego refrenu. Zaraz po nim następują malownicze, opadające, rozłożone akordy klawiszy, miękko prowadzące nas ku ostatniej zwrotce, przesiąkniętej delikatnością. To tutaj zresztą słychać jedną z moich ulubionych literackich fraz na recenzowanej płycie, czyli rozczulający wers: „ktoś ciepły dotknie mnie i powie”. Od razu po nim twardo skuwający całą piosenkę lód zaczyna się stopniowo roztapiać. Odgłosy zimnego wiatru spinają jednak utwór wyrazistą klamrą, dostarczając odbiorcom dźwiękowy relikt mrożącego krew w żyłach, arktycznego powietrza. Śmierć w bikini to niewątpliwie największy przebój z albumu Nowe sytuacje. Uporczywy, melodyjny riff należy tutaj do rozklekotanych motywów gitary. Chwilę później upiększają go pozostałe instrumenty. Zwłaszcza perkusja dodaje mu ekspresyjnego napędu. Tęskną linię melodyczną Grzegorza Ciechowskiego okala wykonawcza zmysłowość, niepozbawiona z lekka histerycznych ornamentów. Nierzadko zwięzłe frazy uzupełniają podniosłe, mrocznie chropowate motywy basu, które zdają się sarkastycznie przedrzeźniać wiodącą melodię. Refren to królestwo barwnych wielogłosów, rozbłyskujących w repetowanym wyrazie „bikini”. Najbliższy mi fragment opisywanej piosenki rozpościera się w 2’13’’–3’05’’ nagrania. Stanowi go powtarzane słowo „całuj” z wyeksponowaną pierwszą głoską, która dosłownie kilka sekund później została odzwierciedlona za pomocą motorycznych, chropowatych dźwięków fletu. W tle słychać też kobiecy głos, bajkowo śpiewający wokalizę na sylabie „la”. Przestrzenną magią urzeka także ostatnia zwrotka, gdy Grzegorz Ciechowski parę razy śpiewa jedynie na tle błyskotliwych postukiwań perkusji.

Aż dziwne, że tak przystępny pod względem melodycznym utwór, jak Będzie plan, z miejsca nie został przebojem. Cechuje go ponownie szaleńcze tempo akompaniamentu instrumentalnego, a ogromu wokalnych smaczków nie sposób opisać słowami, ale kilka dla przykładu pozwolę sobie wymienić. Niebywałym kunsztem lśni melizmat, czyli rozłożysty ozdobnik, oplatający wyraz „lat”. Zachwyca też precyzja wykonawcza powtarzanych dźwięków, zarówno w melodii zwrotek, jak i refrenu. Ponadto słychać charakterystyczne repetowanie sylab: „-kłada plan”, wykonane dziarsko i hałaśliwie. W refrenie nie brakuje z kolei kunsztownych chórków na słowie „lat”. Finezyjny fragment stanowią mocne okrzyki w powtarzanym wersie: „na sto lat”. Specyficzne zamglenie wyróżnia delikatnie wyrecytowane ostatnie wyrazy: „na milion lat”, słyszalne z dyskretnym znakiem zapytania, być może symbolizującym niepewność w obliczu rutynowej schematyczności otaczającego świata, na który zawsze ktoś wysoko postawiony będzie  miał jakiś niecny plan. Akompaniament instrumentalny to żwawe przebiegi m.in. sekcji rytmicznej oraz fortepianu, a intrygujące solo gitary przesiąknięte jest wielowarstwowym rozedrganiem, niepozbawionym jednak melodyjności. Potoczysty, zadziorny sznyt można również przywołać w kontekście piosenki Mój imperializm, gdzie kostropate akordy gitary zawzięcie towarzyszą wiodącej melodii wokalnej. Zwrotki znów przepełniają repetowane dźwięki, a na końcu fraz szczyptę uporczywego mroku generują powtarzane sylaby. Refren (skrzący się od szlachetnych wielogłosów) ujmuje liryzmem śpiewnych motywów, opartych na rozłożonych akordach. Zupełnie nieoczekiwanie jednak, zasygnalizowana subtelność przeradza się w rozpaczliwą wściekłość okrzyków: „już jesteś moja”. Jeśli chodzi o drugą zwrotkę – niebywałą siłę rażenia mają tu dla mnie wyrecytowane słowa: „a każda zdrada”. Po kolejnym refrenie nadchodzi nowa myśl muzyczna, w której kluczową rolę odgrywają złowrogie płaszczyzny gitary. Na ich tle wokalista śpiewa teatralnie i zmysłowo, a z daleka odzywają się niepozbawione strachu kobiece błagania: „jeszcze nie” oraz „później”. Konglomerat instrumentalnych barw rozjaśniają gdzieniegdzie dźwięki klawiszy i mgliste ornamenty fletu. Następną zwrotkę znów dopełnia refren, tradycyjnie domknięty obłąkańczym pożądaniem, wyrażonym słowami: „już jesteś moja”, tym razem jednak zagłuszyły je rozpaczliwe, kobiece skowyty. Nadszedł moment, by wspomnieć o moim ulubionym utworze na recenzowanym albumie, czyli psychodelicznej kompozycji Halucynacje. Przyciemnia ją mrok katarynkowych, syntezatorowych płaszczyzn, ozdobionych łkającymi melodiami gitary, które rychło przeradzają się we wszędobylskie, wytworne i gęste akordy. Statyczna, właściwie złożona z dwóch dźwięków partia wokalna uchodzi dla mnie za misterium wartkich, symetrycznych motywów. Ekspresją olśniewa metaliczna przenikliwość wyrazów „film” i „pył” na końcu dwóch pierwszych zwrotek. Kolejny wykonawczy detal to drapieżne melizmaty, słyszalne choćby w ostatniej zwrotce podczas rozbrzmiewania słowa „film”. Akordowe, gitarowe interludia (przerywniki pomiędzy zwrotkami) cechuje elegancja terkoczących, nieco przytłumionych warstw. Na osobny opis zasługuje gitarowe solo, przesiąknięte ostrością klaksonowych, szorstkich zgrzytów. Jego tajemniczą aurę kształtują majestatyczne, rozłożone akordy, a w 1’53’’ nagrania z tych groźnie brzmiących fraz wyłania się diaboliczna odległość pomiędzy dźwiękami, czyli tryton. Wiem, że to z mojej strony mocna teza, ale ów gitarowy epizod, nabudowujący utwór Halucynacje, uważam za najpiękniejszą i najbardziej emocjonalną solówkę w całej przebogatej dyskografii zespołu Republika. Gdy ostatnia zwrotka dobiegnie końca, słychać jeszcze tylko kaskady rozłożonych akordów gitary oraz klamrowe, delikatne dopowiedzenia syntezatora, przypieczętowujące liryczny nastrój utworu. Nie trwa on jednak długo, gdyż dziewiąta kompozycja na płycie to żwawy i błyskotliwy Znak „=”. Wprawdzie gęste stukoty, zagrane przez Sławka Ciesielskiego na hi-hacie, błyszczą delikatnością aksamitnego ciepła, jednak zaraz po nich wszystkie instrumenty mkną z szaleńczym impetem. Robotyczny, nosowy głos Grzegorza Ciechowskiego koresponduje z tekstem, mówiącym o systemowej propagandzie, w której wszyscy ludzie mają być równi, funkcjonując niczym w szwajcarskim zegarku. Zasygnalizowaną automatyzację niezwykle trafnie odzwierciedlają też piramidy powtarzanych dźwięków, słyszalne w bądź co bądź pogodnej melodii całego utworu. Szczyptę ostrości na końcu każdej ze zwrotek wzmagają klastery fortepianu, czyli szorstkie współbrzmienia, złożone z dźwięków usytuowanych w bliskim sąsiedztwie na klawiaturze instrumentu. Patetyczna podniosłość jest znakiem rozpoznawczym wznoszącego motywu w wersie: „równy bądź”, wieńczącym drugi refren. Niespodziankę formalną stanowi promienna i śpiewna solówka gitary, której drugą część można określić mianem melancholijnie bluesowej wariacji na temat wiodącej melodii refrenu. Zupełnie nowy, kulminacyjny fragment zachwyca mnie szerokimi, oktawowymi skokami, ozdabiającymi ostatnią sylabę słowa „równym” i wyraz „być”. Epilog recenzowanego wydawnictwa to jedna z najbardziej astronomicznych piosenek w dorobku Republiki – My lunatycy, skomponowana przez Grzegorza Ciechowskiego oraz Zbigniewa Krzywańskiego. Wpierw gitara zamaszyście zdradza cały akordowy rys utworu. Po chwili objawia się niezwykle oryginalny patent twórczy w postaci solówki na basie. Paweł Kuczyński ukazał tu urokliwy koloryt nasyconych, niskich dźwięków, nie tylko uporczywie repetowanych, lecz także układających się w przystępne, tęskne frazy. Królestwo ascetycznej powtarzalności oraz opadające motywy, oparte na rozłożonym akordzie, to nieodłączne atrybuty wyrafinowanej melodii wokalnej zwrotek. Każdy wers rozpoczynają dodatkowo błyskotliwe wokalizy chórku. Niebiańską dźwięcznością ujmuje mnie rytmiczne powtarzanie dwóch początkowych sylab słowa „lunapark”, jak również pierwszej sylaby wyszukanego synonimu tytułowego wyrazu, a mianowicie „somnambulicy”. Refren pełen jest przebojowej symetrii, odzwierciedlonej w dialogu pomiędzy solistą a chórkiem. Nie brakuje też uroczystych, kwartowych skoków wokalnych, urzeczywistnionych m.in. na ostatniej sylabie słowa „nierealnie” i na samym początku wyrazu „orbitują”. Najbardziej rozmarzony moment ma miejsce podczas lirycznego przełamania od wersu: „i zapadamy”. Tutaj z kolei dostojność kwartowych odległości wzbogaca słowa „lunatycy” i „lunarny”. Następnie znów słychać kosmicznie szlachetną solówkę gitary basowej, a zaraz potem do głosu dochodzi jeszcze jedna zwrotka wraz z refrenem, urwanym gwałtownie po jednym z powtórzeń słowa „nierealnie”. Kilka ostatnich, malowniczych dźwięków basu definitywnie wieńczy przełomowy debiut legendarnej formacji spod biało-czarnej flagi.

Album Nowe sytuacje zespołu Republika to 10 piosenkowych klejnotów, w których tekstach (na wzór literackiej twórczości George’a Orwella) została poruszona problematyka człowieka, będącego jedynie trybikiem w gigantycznej machinie politycznego systemu. Lata płyną, a większość owych poetyckich strof brzmi, jakby dopiero powstała, porażając swą aktualnością po dziś dzień. Nie samym jednak słowem stoi opisywana płyta, ale także, a dla mnie może nawet przede wszystkim, warstwą dźwiękową. Partie instrumentalne stanowią brzmieniowy monolit, a stylistycznym znakiem rozpoznawczym zespołu nierzadko bywają pauzy, kontrastujące z szaleńczym napędem. Oszczędne w środkach melodie wokalne Grzegorza Ciechowskiego wyróżniają się przystępnością oraz teatralną ekspresją wykonawczą. Gdzieniegdzie słychać również chórki pozostałych członków grupy. Wszystkie powyższe aspekty sprawiają, że wciąż ze świeżymi emocjami powracam do Nowych sytuacji, a każde obcowanie z tym albumem utwierdza mnie w przekonaniu, że moim absolutnie najukochańszym rodzimym zespołem od zawsze była, jest i będzie Republika.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.