Płyty

Doznanie przebojowości melodyjnego rocka

24 maja 2024
Dziś cofnijmy się 40 lat, do 1984 roku, gdy ponura, PRL-owska rzeczywistość generowała buntownicze manifesty, obecne pod postaciami utworów i płyt. Wówczas światło dzienne ujrzał drugi studyjny album zespołu Lady Pank, zatytułowany Ohyda. Skorzystam zatem z niniejszego jubileuszu i nakreślę o nim kilka akapitów.

Chóry malkontentów często narzekają, że zespół Lady Pank swe błyskotliwe patenty aranżacyjne podkradał The Police, czy The Rolling Stones, ale ja jednak byłabym ostrożna z forsowaniem tak radykalnych tez. Owszem, pewnych podobieństw w powyższej materii, takich jak charakterystyczne uderzenia perkusji oraz pokrewieństwo melodyczne niektórych gitarowych motywów, nie da się obalić, jednak charyzma choćby dwóch filarów grupy – Janusza PanasewiczaJana Borysewicza czyni ową muzykę na swój sposób unikatową. Choć płyta Ohyda nie jest uznawana za tak kultową, jak debiutancki album formacji, ja akurat właśnie do niej wracam częściej. Na całość składa się 10 przebojowych utworów (8 piosenek i dwa instrumentalne); do wokalno-instrumentalnych dzieł teksty wykreował mistrz poetycko-rockowych fraz, uważny obserwator otaczającego świata – Andrzej Mogielnicki. Owo skrzące się od śpiewnych melodii wydawnictwo rozpoczyna ekspresyjna kompozycja, zatytułowana zwięźle, aczkolwiek dosadnie – Zabij to. Tekst mówi o wygasaniu miłosnej relacji, a dramat podmiotu lirycznego, stojącego na życiowym rozdrożu, rozgrywa się w ramach dynamicznych, wysokich dźwięków Janusza Panasewicza. Nastrój początkowo nabudowują charakterystyczne motywy gitary, grające zwięzłą melodię, która z całą mocą odrodzi się w refrenie. Towarzyszą jej tajemnicze, motoryczne postukiwania basu. Pomiędzy zwrotkami słychać też krzykliwe wokalizy. Janusz Panasewicz nierzadko teatralnie przeskakuje pomiędzy rejestrami, udźwięczniając poszczególne głoski na końcu fraz, m.in. „b” w słowie „ząb”. Przebojowy, pełen symetrycznych motywów refren kształtuje tytułowy zwrot, skontrastowany z dopełniającymi go frazami, dla przykładu podam: „tak robisz najchętniej”, jak również: „niech weźmie cię złość”. Po drugim refrenie występuje rozmarzona wokaliza na samogłosce „o”, zawzięcie dialogująca z metalicznymi motywami gitary, a chwilę później odzywa się chropowaty, gitarowy relikt zwrotkowej melodii, po którym słychać kulminacyjny refren. Następny utwór jest mi najbliższy na recenzowanej płycie; nosi tytuł Tango stulecia i opowiada o wyimaginowanym balu, który odbywa się w zaświatach z udziałem postaci historycznych, takich jak Lukrecja Borgia oraz Dżingis-chan. Na przestrzeni ascetycznej melodii zwrotek, Panasewicz barwnie moduluje głosem, niektóre dźwięki śpiewając niskim, wręcz nieco zblazowanym wokalem, inne natomiast jękliwie. Lapidarne, śpiewane epizody niejednokrotnie przerywają wokalizy w dwóch odsłonach: „oeoeo” oraz „oeeo”.  „Nie postraszą nas już byle czym, żywi mogą więcej dziś od widm” – melodyjnie i z niegasnącym przekonaniem śpiewa wokalista w refrenie, a wtórują mu anielskie, dzwoneczkowe flażolety gitary. Na samym końcu utworu perkusja wybija faktyczny rytm tanga, bo reszta opisywanej piosenki pod względem rytmicznym nie ma nic wspólnego z tytułowym tańcem. Muzyczny anturaż całości rozjaśniają dyskretne melodie gitary w wysokim rejestrze, a także wyrazisty, perkusyjny puls, pełen delikatnych stukotów. Nierzadko na pierwszy plan wysuwają się też mroczne motywy basu. Czas na mały blues to piosenka, w której wiodący wokal należy do Jana Borysewicza. Mowa tu o zagłuszaniu szarej codzienności wiecznym imprezowaniem. Osią kompozycji są quasibluesowe motywy gitary wespół z basem, podbite perkusyjnymi uderzeniami. Nieoczekiwanym instrumentem jest tutaj saksofon, wykonujący salwy ognistych, chrapliwych dźwięków. Głos wokalisty odznacza się ciepłą barwą, brzmiąc klarownie, miękko i autentycznie. Gdy z kolei pojawia się zupełnie nowa melodia od słów: „do tyłu jesteś w życiorysie”, jej wykonawcza łagodność przywodzi mi na myśl sposób śpiewania jednego z największych bluesowych artystów w Polsce – Tadeusza Nalepy. Mocny, rockowy hit, wręcz swoisty manifest, obfitujący w ornamentalne, pogodne wokalizy, szorstką, gitarową solówkę i śpiewny refren, to kompozycja Rolling Son. Tytułowy bohater stanowi symbol idealisty, próbującego rozkruszać mury dźwiękami muzyki. Na świecie jednak niestety: „prawdy ciągle mało”. W połowie płyty słychać instrumentalny utwór, tytułem i linią melodyczną nawiązujący do pierwszej piosenki na recenzowanym albumie – Zabij to cz. 2. Efektowne, świetliste, gitarowe improwizacje najpierw pełnymi garściami czerpią z trzydźwiękowego motywu, oplatającego refren owej kompozycji, później natomiast klawiszowe płaszczyzny, imitujące flet, przywołują znajomą melodię zwrotek.

To jest tylko rock and roll – masywną pieśnią, ozdobioną takim właśnie szlagwortem, wita nas druga część albumu Ohyda. Wpierw perkusja kroczy dostojnie, po chwili dołącza do niej dźwięczna partia gitary, a za moment Janusz Panasewicz łagodnie rozwija narrację pierwszej zwrotki. Kieruje swe frazy do magicznej sztuki dwunastu dźwięków, pytając z namysłem: „co Ty masz w sobie, co w sobie masz, moja muzyko, która mnie dobrze znasz”. Począwszy od wymownych słów: „królowie gitar”, wokalista śpiewa o wiele bardziej ekspresyjnie, efektownie przenosząc wpadającą w ucho melodię ku wyższemu rejestrowi, czyli tzw. oktawę wyżej. Zwrotka płynnie przechodzi w refren, który pozbawia nas wszelakich złudzeń takimi oto słowy: „to jest tylko rock and roll, (…) i więcej, więcej nic”. Czy faktycznie wokalista głosi tutaj prawdę? Czy muzyka rockowa może jednak być dla kogoś czymś więcej, niźli tylko prostym przekazem i kilkoma akordami? Niech każdy z Was odpowie sobie na to pytanie we własnym zakresie, a jeżeli jeszcze nie jesteście pewni swych wniosków, wsłuchajcie się w ten tygiel emocji, kształtujący ową monumentalną balladę. Kolejny utwór jest zatytułowany Hotelowy kram i opisuje specyficzną, pełną pokus, pokoncertową rzeczywistość zespołu rockowego. Całość zaczyna się nastrojowymi, onirycznymi dźwiękami gitary, rychło jednak dociera do nas ostry napęd gęstych, instrumentalnych warstw. Ekspresyjny wokal szczególnie zachwyca mnie w refrenie, podczas rytmicznego zwielokrotniania głoski „o” na słowach: „owoce” i „noce”. Rutynowa powtarzalność hotelowych, imprezowych ekscesów generuje też często poczucie alienacji. Ów stan emocjonalny obrazuje liryczny fragment, w którym zupełnie nowa melodia rozkwita od wersu: „a jednak bywa tak”. W kompozycji A to ohyda ujmuje mnie kontrast pomiędzy pogodną linią melodyczną a niewesołym przekazem słownym, piętnującym wścibstwo i donosicielstwo. Melodię cechuje pogodny charakter, natomiast jej wysublimowanie objawia się w skomplikowanych skokach o oktawę, słyszalnych na przykład pomiędzy wyrazami „świecie” a „tyle”. Przestrzenne chórki wykrzykują tytułowe słowo „ohyda” głośno i przenikliwie, z kolei wokalista ekspresyjnie dopytuje retorycznie: „a jak się wyda”. Gitarowy kunszt daje o sobie znać podczas wielowątkowej, śpiewnej solówki. Jeśli zaś chodzi o zwrot: „będziemy pisać do MO”, ubarwia go zwięzłe, rytmiczne wykonywanie dodatkowej głoski „o”. Jednym z moich ulubionych utworów niezmiennie jest Swojski Brodłej. Tekst porusza problematykę idolatrii, nadmiernego eksploatowania artystów przez ich fanów. Akompaniament instrumentalny od początku imponuje wielowarstwowością, wyrafinowaną melodię basu wspierają perkusyjne terkoty i klarowne dźwięki gitary. Ta ostatnia za chwilę przejmuje stery, grając zwięzłe, katarynkowe melodie, złożone z chropowatych dźwięków w kierunku opadającym. To oryginalne, nieco kreskówkowe brzmienie znakomicie koresponduje z tekstem, gdyż niewerbalnie, w mojej opinii odrobinę zgryźliwie go komentuje. W ostatnim refrenie wokalista przenosi trzy wieńczące go słowa: „Brodłej, swojski Brodłej” do wyższego rejestru, prezentując szerokie spektrum swych możliwości głosowych. Epilog recenzowanej płyty to ponownie instrumentalne dzieło, zatytułowane Szakal na Brodłeju. Jego budulcem jest ascetyczny, piękny w swej prostocie motyw, upiększany awangardowymi efektami, takimi jak wszelkiej maści perkusyjne szmery oraz gitarowe zgrzyty. Uważam, że obie instrumentalne kompozycje barwnie wieńczą dwie części całego wydawnictwa, będąc swego rodzaju uspokojeniem, ostudzeniem emocji po rockowej sile rażenia reszty piosenek.

Album Ohyda zespołu Lady Pank stanowi dla mnie kwintesencję przebojowej nośności, bowiem intrygujące pomysły aranżacyjne łączą się tu z rockową ekspresją. Charyzmatyczni liderzy – Janusz PanasewiczJan Borysewicz od początku wypracowali w swej twórczości rozpoznawalne brzmienie, które nieprzerwanie pielęgnują po dziś dzień, gdyż jego znamiona wciąż można usłyszeć podczas koncertowego wcielenia grupy. Nie ulega też wątpliwości, że w dużej mierze jest to muzyka powstała z myślą o komercyjnym sukcesie, ale trudno mi mieć cokolwiek przeciwko śpiewnym, ujmującym swym pięknem, przyjemnym dla ucha melodiom, jak również starannie napisanym, niebanalnym tekstom, prezentującym blaski i cienie rock and rollowego życia oraz funkcjonowanie w mrocznych, PRL-owskich czasach. Wiele nakreślonych przez Andrzeja Mogielnickiego prawd mimo upływu czterdziestu lat ani trochę się nie zdezaktualizowało, warto więc nieustannie odkrywać pokaźny zbiór uniwersalnych mądrości, zawartych w owych dźwiękach.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.