Muzycy Utwory

Doznanie tęsknej intymności

29 kwietnia 2022
Edyta Bartosiewicz to w mojej opinii wokalistka, która jak żadna inna potrafi zarówno swym głosem, jak i tworzonymi przez siebie tekstami, namalować ciepło, zmysłowość, tęsknotę, żar i intymność. Oto mój subiektywny wybór pięciu ukochanych utworów tej znakomitej artystki.

Początkowo ogrom pięknych piosenek Edyty Bartosiewicz paradoksalnie trochę mnie przytłoczył, bowiem trudno było wybrać tylko pięć szczególnie mi bliskich utworów z jej bogatego dorobku. Ostatecznie jednak udało się, a mój wpis rozpocznę chronologicznie od piosenki, która pochodzi z pierwszej płyty wokalistki naznaczonej ogromnym sukcesem komercyjnym. Jest to drugi album w dyskografii Edyty Bartosiewicz zatytułowany Sen. Wybrałam z niego anglojęzyczną balladę Before You Came, jedną z mniej rozpoznawalnych piosenek na albumie, ale jakże piękną. Już na początku w ramach wstępu instrumentalnego klaruje się akordowy schemat zwrotek. Metaliczne i łagodne akordy gitary akustycznej wykreował tu zresztą znakomity instrumentalista – Michał Grymuza. Trzy pierwsze akordy należą do tonacji zasadniczej, czwarty zdaje się zakłócać ustalony porządek, brzmiąc obco, ale właśnie dlatego frapująco. Edyta Bartosiewicz najpierw śpiewa niezwykle subtelnie, z czasem wyzwalając ekspresyjne walory wokalne na przykład w połowie pierwszej zwrotki. Wtedy też do głosu dochodzi statyczny puls sekcji rytmicznej, w ramach którego perkusista gra dźwięcznie, wykonując uderzenia tzw. techniką rim shot, czyli na rancie werbla. W refrenie efektowna, szorstka chrypka ozdabia chociażby początkowe słowo „just”. Druga zwrotka obfituje z kolei w dynamiczne dźwięki, zaśpiewane z celowo, iście rockowo zaciśniętym gardłem. Punktem kulminacyjnym utworu jest wielokrotnie powtarzana fraza: „i was falling down”, rozbrzmiewająca na tle rozłożonych akordów gitary. W zwieńczeniu melodia opada na zmysłowo rozedrganym wyrazie „you”.

Moim najukochańszym utworem w dyskografii Edyty Bartosiewicz jest kompozycja Nie znamy się z albumu Dziecko, moim zdaniem najdojrzalszego, najbardziej szczerego i intymnego spośród wszystkich fonograficznych wydawnictw sygnowanych nazwiskiem wokalistki. Opisywany utwór inicjują zamglone motywy gitary, kunsztownie zagrane przez Macieja Gładysza i przepełnione gęstym pogłosem. Rychło do tych dźwięków dołącza sekcja rytmiczna oraz motorycznie katarynkowa melodia klawiszy. Zaraz potem pojawia się jeszcze jedna (także klawiszowa) warstwa, brzmiąca szorstko i statycznie. Przywodzi mi ona na myśl podobne dźwięki, ozdabiające piosenkę Zegar, czyli przebój Edyty Bartosiewicz z wcześniejszego albumu. W kompozycji Nie znamy się wokalistka ponownie czaruje tęskną łagodnością swego głosu, tylko czasem upiększając niektóre dźwięki ostrą chrypką. Na końcu pierwszej zwrotki melodia niespodziewanie urywa się na słowach: „przez ścianę”, by po chwili śpiewnie rozkwitnąć w refrenie, już w pierwszym wyrazie: „teraz”, często dodatkowo upiększonym barwnym ozdobnikiem. Najbardziej chwytającym za serce fragmentem refrenu są moim zdaniem słowa: „przyspieszony oddech”, które poprzedza zwięzła, jednakże wiele mówiąca pauza, natomiast muzycznie ozdabia je liryczny, melancholijny akord. Na przestrzeni całego utworu zmienia się także kierunek melodii na końcu frazy: „możesz zawsze do mnie wpaść”. Czasem linia melodyczna zawisa bowiem na powtórzonym dźwięku, to znów wznosi się na zasadzie znaku zapytania, niepewności, swego rodzaju zawieszenia. W drugiej zwrotce zachwyca mnie natomiast zjawisko, które w muzycznej terminologii zwie się parlando. Mamy w nim do czynienia z chwilowym porzuceniem stricte śpiewanej melodii wokalnej na rzecz recytacji. Tutaj ów patent został wykorzystany we fragmencie: „jeśli to w ogóle ma jakieś znaczenie”. Po drugim refrenie przychodzi czas na subtelną, do bólu bluesową gitarową solówkę, obfitującą w płynne prześlizgnięcia pomiędzy dźwiękami, czyli tzw. glissanda. Wspomnę jeszcze o delikatnych, opadających motywach klawiszy, które swoją barwą imitują flet. Rozbrzmiewają one tylko przez chwilę, w momencie, gdy piosenka powoli się wycisza.

Bodaj najbardziej wyrafinowaną harmonicznie kompozycją Edyty Bartosiewicz jest Mandarynka z albumu Wodospady. Tekst ocieka surrealistyczną zmysłowością, natomiast nietuzinkowe akordy zmieniają się tu jak w kalejdoskopie. Iście jazzująca melodia wykonana jest delikatnym, z lekka matowo zapowietrzonym głosem. Nie brakuje jaskrawych dźwięków w wysokim rejestrze. Warstwę aranżacyjną ubarwiają motorycznie rozedrgane elektroniczne współbrzmienia oraz aksamitne dźwięki gitary. Gdzieniegdzie słychać też rozproszone i szeleszczące uderzenia perkusji. Wokalne chórki z kolei śpiewnie rozkwitają na tytułowym słowie. W drugiej zwrotce wokalistka kreuje swoją partię mocniejszym głosem, a apogeum żarliwości następuje w emocjonalnym wykrzyknieniu: „proszę, nie zostawiaj mnie”. Melodia wokalna zachwyca tutaj ogromną precyzją wykonawczą z racji niezwykle skomplikowanych skoków pomiędzy dźwiękami. W ostatniej, raptownie urwanej zwrotce pojawiają się frywolne dźwięki gitary wespół z ostrymi akordami klawiszy. Aurę brzmieniową wzbogacają też rozedrgane pejzaże elektroniczne, zagrane techniką tremolo, czyli za pomocą szybko powtarzanych dźwięków. Piosenkę domyka zmysłowy wokalny pomruk spowity na wskroś jazzowym, rozłożonym akordem klawiszy.

Obezwładniająca liryzmem Opowieść początkowo ukazała się jedynie na singlu, a później znalazła swoje miejsce na poszerzonej reedycji debiutanckiego albumu Edyty Bartosiewicz. Utwór ten od zawsze rozczula mnie przesłaniem płynącym z tekstu. Mowa w nim bowiem o dwojgu ludziach, którzy przepełnieni szczęściem i nadzieją snują się radośnie po uliczkach miasta skąpanego w deszczu. Pomimo ciepłej aury słów, melodia raczy nas bezgranicznym smutkiem. W pierwszej zwrotce wokalistce w dużej mierze towarzyszą łagodne, celowo spłaszczone dźwięki gitary elektrycznej. Trudno stwierdzić, który gitarzysta wykreował owe motywy, bowiem zagrali tu dwaj muzycy. Obu zresztą już przywołałam w moim tekście, jeden i drugi prezentują najwyższy poziom wykonawstwa, a ciekawostką jest fakt, że mają oni takie same inicjały – MG. Mam na myśli Macieja Gładysza oraz Michała Grymuzę. Jeśli chodzi o refren utworu Opowieść, ubarwiają go dźwięczne motywy klawiszy. Po dwóch zwrotkach i dwóch refrenach pojawia się nastrojowe solo gitary akustycznej, a następnie kilkakrotnie zostają powtórzone początkowe słowa refrenu zwieńczone charakterystycznym szlagwortem: „nie tracimy nadziei”. Niepokojąco rozedrgane klawisze inicjują mój ulubiony fragment piosenki, w którym tonacja zmienia się ze smutnej (mollowej) na wesołą, czyli durową. Słyszymy tu melodyjną wokalizę, opartą w dużej mierze na sylabie „laj”. Nagle zagęszcza się perkusyjny rytm i już do końca można wsłuchiwać się w wokalne warstwy. Zbudowane są one albo z pojedynczych sylab, albo samogłosek, ale też z poszczególnych wersów refrenu.

Ostatni wybrany przeze mnie utwór pochodzi z najnowszego (wydanego przed dwoma laty) albumu Edyty Bartosiewicz zatytułowanego Ten moment. Piosenka Monstrum, bo o niej mowa, nie była singlem promującym ową płytę, ale szczególnie zapadła mi w pamięć. Jeden z najlepszych dziennikarzy muzycznych w naszym kraju – Leszek Gnoiński w jednej z audycji porównał tę kompozycję do dokonań zespołu Sigur Rós. Chyba rozumiem, co miał na myśli, ponieważ swoista melancholia i oniryczność obecna jest zarówno w opisywanej piosence, jak i w niemal całej twórczości anonsowanych Islandczyków. W kontekście utworu Monstrum rzuca się w uszy, że wokalistka śpiewa mniej inwazyjnie niż na poprzednich płytach, kontroluje swój głos, trzymając go w ryzach. Od pierwszego słowa: „obmyśliłam” w melodii dominuje jaskrawość dźwięków w wysokim rejestrze. Muzycznie nie brakuje tu elektronicznych dźwięków, z czasem dociera też do nas wyrazisty puls sekcji rytmicznej. Tekst jest przeszywający, wręcz rzekłabym – niezwykle ludzki. Opowiada, wszakże o ciągłej walce z demonami, nawiedzającymi często nasze dusze. Niczym mantra w całej piosence powtarza się wers: „zrobiłam to dla ciebie”, upiększony coraz to nowymi wariantami melodycznymi, każdorazowo jednak fascynującymi wpadającą w ucho przystępnością. W tej onirycznej balladzie słychać więcej inspiracji muzyką jazzową niźli rockową, dominuje bowiem liryzm, a nieoczywiste akordy zmieniają się w zawrotnym tempie. Wraz z przebiegiem utworu na pierwszy plan wysuwają się elektroniczne współbrzmienia, pełne przeszywających motywów w wysokim rejestrze. W kontraście do nich czasem słychać wznoszące, jaskrawe motywy klawiszy. Utwór wycisza się niespiesznie, zachwycając subtelnością wyłącznie instrumentalnych płaszczyzn.

Malownicza, tęskna, intymna, ale też zmysłowo zachrypnięta i gardłowo rockowa. Taka jest Edyta Bartosiewicz, a dokładnie jej wokalne środki ekspresji. Ich wspólny mianownik stanowi jednak ciepła, liryczna melancholia, słyszalna nie tylko w samych partiach wokalnych, lecz także dająca o sobie znać w chwytających za serce, w pełni autorskich tekstach. Nie należy również zapominać o znakomitych muzykach, którzy wraz z wokalistką tworzą ten unikatowy, różnorodny stylistycznie konglomerat dźwiękowych barw.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.