Doznanie tęsknej zadumy z iskierką nadziei
Tym razem przybywam do Was ze stosunkowo nowym wydawnictwem, które swoją premierę miało na początku marca. Oto minialbum utalentowanej wokalistki, skrywającej się pod artystycznym pseudonimem Kami, zatytułowany Obudź.
Kami naprawdę nazywa się Kamila Abrahamowicz-Szlempo i (co warte podkreślenia oraz szczególnej estymy) jest gruntownie wykształconą muzycznie wokalistką ze stopniem doktora habilitowanego. Anonsowany album ma w sobie silny pierwiastek rodzinnej radości tworzenia, gdyż na fortepianie zagrał tu Michał Szlempo – znakomity muzyk, także ze stopniem doktora habilitowanego, a prywatnie mąż wykonawczyni. Jakby tego było mało, wokalnie udziela się tu syn obojga artystów – Teodor, który swą dziecięcą radością rozświetlał rodzicom proces kreowania, a także nagrywania płyty. Całość rozpoczyna kompozycja tytułowa – Obudź. Ten silny imperatyw zmusza niejako do mentalnej zmiany, co doskonale odzwierciedla tekst owego utworu. Od strony muzycznej piosenka ma niebanalną formę, gdyż zaczyna się od refrenu, urzekającego nośnością symetrycznych, repetowanych motywów, rozbrzmiewających na tle ascetycznego pulsu perkusji oraz melancholijnych płaszczyzn fortepianu. „Osłonimy wszystkie okna” – głosi pierwszy wers, namawiając do egzystencjalnego przewrotu. Ze zwrotek sączy się mrok, niepozbawiony jednak nadziei, choćby w wersie: „uwierz, jeszcze ruszymy w drogę do nowych miejsc”. Najsilniej podnosi mnie na duchu okrzyk: „już czas”, wyłaniający się tuż przed ostatnimi refrenami. Głos wokalistki przepełnia powabna lekkość w połączeniu z dykcyjną precyzją. Metaliczne, klawiszowo-gitarowe pejzaże nabudowują moją ulubioną kompozycję na recenzowanej płycie, zatytułowaną Wróżki. Tekst jest moim zdaniem pięknym parasolem ochronnym i życzeniem świetlanej przyszłości, roztaczanym przez kochającą matkę na drodze swego dziecka. Nostalgiczną, przenoszącą mnie w odrealniony świat baśni melodię zwrotek, przyciemnia subtelność niskich dźwięków, urzeczywistniona w zwieńczeniach fraz. Refren to z kolei motoryczny mrok, ekspresyjnie rozkwitający od słów: „usłysz pukanie”. Samo zakończenie wzrusza do łez, gdy syn wokalistki subtelnym głosem zapewnia: „mamo, czemu płaczesz, przecież jeszcze Cię zobaczę”. Gdy słucha się płyty jednym tchem, z sentymentalnego letargu raptownie wyrywa nas przebojowy singiel – Horyzont. Gęstą przestrzeń zdobią tu wokalne wielogłosy, a świetlistość przenikliwych, wysokich rejestrów kontrastuje z rozmarzonymi ornamentami, oplatającymi niektóre słowa. Warstwa aranżacyjna przesiąknięta jest uporczywością elektronicznych współbrzmień, nadających utworowi popową lekkość. W zeszłotygodniowej recenzji pisałam o mitologicznych odniesieniach na płycie Kasi Lins i podobne zjawisko ma miejsce w ramach albumu Kami. Kształtują one utwór Atlas, w którym oprócz tytułowego bohatera przez chwilę pojawia się też Ariadna. Balladowy nastrój zawdzięczamy lirycznemu głosowi wokalistki, wspartemu delikatnością fortepianowych motywów. Interpretuję ową piosenkę jako poszukiwanie choć promyka światła w ciemności rozpadającego się świata. Czy mityczny Atlas jest w stanie ocalić świat od nieustającej lawiny kłopotów, unosząc go na swych silnych barkach? Trudno powiedzieć, ale rzeczona metaforyka brzmi niezwykle sugestywnie.
Wielowymiarową podróż ku bezkresowi zapewnia liryczna, spowita perkusyjno-klawiszowymi płaszczyznami, kompozycja Do nieskończoności. Zawieszam w niej ucho choćby na wytwornym eksponowaniu przez wokalistkę pierwszej sylaby wyrazu „jeden”, a także kunsztownym fragmencie, tonącym w przestrzennym pogłosie: „będzie nas za mało”. Refren przeszywa prostotą przekazu oraz dojmującym smutkiem: „tu i tam mało nas, jakby świat nie chciał nas”, choć przyznaję, że powtórzenie takiego samego słowa – „nas” w zwieńczeniach obu wersów odczuwam jako odrobinę kanciaste. Melancholię potęguje zupełnie nowa myśl muzyczna, poprzedzona efektowną, jazzującą solówką fortepianu. Wówczas opadająca melodia upiększa m.in. frazę: „i wciąż będzie mało nas”. Spora dawka dekadencji wyróżnia piosenkę pod tytułem Jeśli. Wyrafinowana melodia wokalna osiąga apogeum w rozległym, oktawowym skoku na słowach: „i szmer”. Śpiewność refrenu od razu zapada w pamięć, tylko dwukrotnie zostaje ona schowana w gąszczu nieoczywistych akordów. Ma to miejsce w wyrazach: „na głowy”, a także podczas domykających ową część słów: „podobne do mojej”. Recenzowane wydawnictwo kończy piosenka o wymownym tytule Tylko drzewa czują zieleń. Pogodna melodia sprzyja witalnym strofom tekstu. Malowniczej partii wokalnej towarzyszą statyczne akordy fortepianu, dostojnie rozbrzmiewające niczym gong. Ujmuje mnie tu uniwersalność wielowymiarowego pytania: „czy powroty mają sens”, za chwilę zgaszonego konstatacją trzeźwego umysłu: „przecież w życiu nic nie wraca”.
Siedmioutworowy minialbum Kami, zwięźle, ale treściwie zatytułowany Obudź, stanowi dla mnie baśniową podróż ku różnym muzycznym stylistykom. Słychać tu echa jazzu, popową lekkość, ale i balladowy liryzm. Przystępne melodie pozwalają rozbłysnąć niebanalnym tekstom. Odnośnie do warstwy słownej, pozwolę sobie przywołać nazwisko znanego bydgoskiego rapera – Jarosława „Bisza” Jaruszewskiego, odpowiadającego za niektóre strofy na recenzowanym albumie. Wyśpiewywane przez Kami słowa przesiąknięte są smutkiem oraz lękiem o przyszłość, jednak przyświeca im szczypta podnoszącej na duchu, tak bardzo wciąż nam potrzebnej w życiu nadziei.