Doznanie twórczego wyważenia
Już za kilka dni wybieram się po raz trzeci na pełnometrażowy koncert jednego z najbliższych mi polskich muzyków – Lecha Janerki. Ponadto 17 listopada swoją premierę będzie miała jego nowa płyta. To dobre okazje, by powrócić do całej solowej dyskografii owego wrocławskiego muzyka. Dziś zapraszam więc na moją subiektywną, Janerkową piątkę ukochanych piosenek.
Dlaczego w tytule wpisu wspomniałam o twórczym wyważeniu? Lech Janerka jest bowiem artystą, funkcjonującym z dala od komercyjnego blichtru, a wykonawczy głos zabiera tylko wtedy, gdy ma na to ochotę. Stąd często raczy nas długimi przerwami pomiędzy kolejnymi wydawnictwami. Jego solowa dyskografia liczy siedem zróżnicowanych stylistycznie albumów studyjnych z premierowym materiałem. Chronologicznie swą piosenkową podróż rozpocznę od klasycznej płyty w dorobku Janerki, czyli Historii podwodnej. Wokaliście zaakompaniowali tu nie lada muzycy, dla przykładu wymienię choćby legendarnego, nieżyjącego już niestety perkusistę – Janusza Rołta oraz znakomitego klawiszowca – Wojciecha Konikiewicza. Moją ulubioną kompozycją z Historii podwodnej jest (po dziś dzień aktualny tekstowo) Reformator. Autor piętnuje w tym utworze wysoko postawionych ludzi, naigrywając się z przemian, jakich usilnie i bezskutecznie próbują dokonać na świecie. Narrator zgryźliwie ironizuje z nich w zwieńczeniu poszczególnych części każdej ze zwrotek, przypieczętowując je nisko brzmiącym, dźwiękonaśladowczym ornamentem na pograniczu śmiechu. Nie brakuje też intelektualnych gier słownych, takich jak: „czas potieniądz”. Pełne kontestacji dopowiedzenie: „a idiotom zimno”, domykające każdy refren, urzeka mnie rozdzierającym smutkiem oprawy muzycznej, gdyż zbudowane jest z rozłożonego akordu mollowego, niosącego melancholię i złowrogi nastrój zarazem. Rockową ekspresję na przestrzeni całej piosenki wprowadza gitara elektryczna, partia perkusji obfituje w przestrzenne szmery i stukoty, a bas dopełnia ów konglomerat barw szczyptą mroku. Zwrotki kształtują zwięzłe, symetryczne motywy, pełne repetowanych dźwięków. Wyznacznikiem refrenów jest natomiast efektowny dwugłos wokalny, oplatający śpiewną linię melodyczną. Bezpośrednio z drugiego refrenu wyłania się hałaśliwy fragment instrumentalny, po którym słychać jeszcze jeden refren, tym razem zaśpiewany jednogłosowo i łagodniej od pozostałych, wsparty majestatycznymi motywami basu oraz dodatkowo rozświetlony klawiszowymi dzwoneczkami.
Za jeden z najbardziej wzruszających utworów Lecha Janerki uważam kompozycję Bądźmy dziećmi z albumu Piosenki. Niskie rejestry, przesiąknięte tajemniczością i nasyceniem, są tu zasługą Janerkowego basu oraz wiolonczeli, za którą od zawsze odpowiada żona bohatera mojego wpisu – Bożena Janerka. Wiolonczelowe melodie (pierwszoplanowe, a czasem wtopione w tło) charakteryzuje ostrość oraz siarczystość artykulacji staccato, czyli wyraźnie oddzielone od siebie dźwięki. Nie będę ukrywać, że brzmieniowo przeszkadza mi tu automat perkusyjny, gdyż jedynie żywy bębniarz mógłby w pełni podążyć za emocjonalną partią wokalną. Zaanonsowaną linię melodyczną cechuje motywiczna symetria, odzwierciedlona choćby w hasłowych wykrzyknikach: „nie mów nie” oraz „powiedz tak”. Przeszywająca i śpiewna seksta oplata ostatnią sylabę słowa „bądźmy” i pierwszą sylabę wyrazu „dziećmi”. Zakończenie utworu można określić mianem niespodziewanego. Najpierw słyszymy spowitą pogłosem, zupełnie nową myśl muzyczną od słów: „kiedyś kupię parasol”. Zachwyca tu m.in. ekstremalnie niski, wokalny dźwięk, objawiający się podczas złożenia słów: „w mgle”. Chwilę później głównie gitara elektryczna kaskadami mrocznych motywów gwałtownie wieńczy całą kompozycję.
W mojej subiektywnej piątce znalazły się aż dwie piosenki z pełnego elektronicznych eksperymentów albumu Ur. „Dokładnie to nie wiem jak jest i za co będą bić w tym roku” – z namysłem i rezygnacją śpiewa wokalista na samym początku kompozycji La. Jest to zresztą najbliższa mi piosenka, jeśli chodzi o solowy dorobek wrocławskiego twórcy. Dywagacje można już tu rozpocząć od samego tytułu, no bo cóż właściwie znaczy ten dwuliterowy wyraz? Może być skrótem od Los Angeles, w słowiańskiej nomenklaturze oznacza powtarzającą się sylabę, często pomagającą w gromkim śpiewaniu chwytliwych refrenów różnych piosenek, w języku francuskim stanowi z kolei rodzajnik, określający poszczególne słowa. Tekstowy cytat, który przed momentem zaprezentowałam, nie pozostawia złudzeń. Owa piosenka jest buntem przeciwko tym wszystkim wielkim, piastującym wysokie stanowiska, którzy: „znów chcą tobą rządzić, żebyś nie zabłądził, wszyscy tacy mądrzy, tacy pewni swego małego”. Narrator dopytuje też retorycznie i pogardliwie: „skąd się tacy biorą, no skąd”. Warstwa aranżacyjna obfituje w dzwoneczkowe, symetryczne i dostojne motywy klawiszy. Z czasem do głosu dochodzą również z lekka niepokojące melodie gitary basowej, oparte na najmniejszych odległościach pomiędzy dźwiękami, czyli półtonach. Ich kierunek jest naprzemiennie opadający i wznoszący. Warto podkreślić, że wykreowany przez Lecha Janerkę bas ujmuje tu niebywałą muzykalnością oraz nasyconym mrokiem. Jest to szczególnie słyszalne na końcu, gdy przypieczętowuje całą piosenkę dostojnymi flażoletami, czyli dźwiękami, urzeczywistnionymi za sprawą specyficznego tłumienia strun. Linia melodyczna fascynuje wyrafinowaniem już podczas początkowego, szerokiego i skomplikowanego wykonawczo skoku o oktawę w wyrazie „dokładnie”. Wokalista często także udźwięcznia niektóre głoski, m.in. „d” w słowie „skąd”, z reguły wymawiane jako „t”. Nie brakuje też spazmatycznych, ekspresyjnych oddechów, hałaśliwie nabieranych pomiędzy pojedynczymi frazami, choćby od słów: „więc zbudź się”.
Drugim utworem-reprezentantem z płyty Ur są Labirynty. Od samego początku podziemną aurę generują tu elektroniczne dźwięki, roztaczające multum mrocznych pejzaży. Niektóre brzmią ostro i nisko, a jedna z warstw to statyczny, repetowany dźwięk w wysokim rejestrze, motorycznie dający o sobie znać w równych odstępach czasowych. Słychać też etniczne wokalizy na pojedynczych samogłoskach. Wiodąca melodia Lecha Janerki na zmianę czaruje uroczystymi, opadającymi motywami, to znów kaskadami powtarzanych dźwięków. Wykonawca najczęściej śpiewa legato, płynnie sklejając ze sobą melodyczne fragmenty. Znalazło się jednak także miejsce na udramatyzowane, gardłowe wykrzyknienia, wyraziście zaznaczające swoją obecność od wersu: „w labiryntach nie ma takich słów, jak zmiłuj się”. Jeśli chodzi o zakończenie piosenki, instrumentalne warstwy ulegają zagęszczeniu, wokalizy w wysokim rejestrze stają się głośniejsze, natomiast do elektronicznych przestrzeni dołącza jeszcze jedna melodia, dzwoneczkowo i przenikliwie imitująca ksylofon.
Ostatnia kompozycja w ramach mojej listy to już przedstawicielka XXI-wiecznej twórczości Lecha Janerki, a jest nią na wskroś orientalne dzieło – Zero zer z albumu Fiu fiu. Egzotyka owego utworu tkwi w jego niespotykanym, iście ludowym instrumentarium, bo oprócz typowych dla twórczości Janerki instrumentów, takich jak wszędobylski bas, chropowata gitara elektryczna i ascetyczna wiolonczela, pojawia się tutaj celowo niedostrojony sitar, wielokrotnie wykonujący długi, statyczny dźwięk, czyli tzw. burdon oraz tabla – instrument perkusyjny, czarujący rozklekotanymi stukotami podczas stopniowego wygasania piosenki. „Kiedyś wyjdziemy nie śpiąc poza to, co nam się śni i rozbłyśniemy aureolą” – marzycielsko oraz idealistycznie przepowiada wokalista w pierwszym wersie kompozycji Zero zer. Pogodną melodię zdobią intrygujące detale wykonawcze, takie jak udźwięcznienie ostatniej głoski w słowie „dziwoląg” oraz charakterne zwielokrotnienie „r” w wyrazie „pretendować”. Przestrzenny pogłos okala natomiast repetowane słowo „miłość”. Kiedy Janerka częstuje nas znienacka błyskotliwym powtarzaniem poszczególnych sylab, wiolonczela wysuwa się na pierwszy plan, kilka razy zgrzytając przeciągle. Zupełnie nieoczekiwaną niespodzianką jest w pełni instrumentalny, smyczkowy cytat z piosenki Beatlesów – Eight Days A Week, niezwykle spójny z sielankowym, radosnym charakterem linii melodycznej. Zagadkowo brzmią też wyszeptane na końcu utworu wyrazy: „podejdź do okna”.
Lech Janerka to artysta indywidualny, który swym przyjemnym dla ucha, nisko brzmiącym tembrem głosu wytwarza magiczne pejzaże. Często stosuje płynne legato, ale też zdarza mu się wykonywać hałaśliwe okrzyki, okraszone gardłową chrypką. Kiedy z kolei gra na basie, ukazuje tajemniczy mrok niskich częstotliwości. Charakterystycznym wyznacznikiem twórczości wrocławskiego muzyka są też surowe, zgrzytliwe i oszczędne w środkach dźwięki wiolonczeli jego żony – Bożeny. Opisane przeze mnie piosenki obfitują ponadto niejednokrotnie w gęsty konglomerat elektronicznych barw. Jeśli chodzi o teksty, piętnują one otaczającą nas rzeczywistość i zachwycają intelektualnymi grami słownymi oraz literackim wyrafinowaniem. Czekam na kolejne muzyczne poczynania Lecha Janerki, bo dla mnie to jeden z tych wykonawców, którego wpływ na moją dźwiękową wrażliwość jest niezaprzeczalny.