Doznanie wszechstronności w oparach melodyjnego mroku
Po raz pierwszy na dobre z twórczością Swiernalisa zetknęłam się dzięki znakomitemu dziennikarzowi muzycznemu – Arturowi Rawiczowi i przyznaję nieco skruszona, że początkowo podeszłam do tych dźwięków ze sporą dozą dystansu. Z czasem zaczęłam jednak coraz silniej wnikać w owe piosenki i obecnie bez reszty skradły one moje serce. Dość powiedzieć, że wydana kilka tygodni temu trzecia płyta sygnowana nazwiskiem charyzmatycznego wokalisty – Pawła Swiernalisa, stanowi ścieżkę dźwiękową mych ostatnich dni.
Płyta filozoficznie zatytułowana Stoicki niepokój liczy łącznie dwanaście kompozycji i od razu rzuca się w uszy jej wszechstronność. Nawet jeśli wziąć pod lupę pięć promujących recenzowane wydawnictwo singli, każdy pochodzi wręcz z zupełnie innej muzycznej bajki, jednocześnie przykuwając uwagę przebojową melodią i nietuzinkową warstwą liryczną. Całość rozpoczyna ekspresyjna kompozycja Szum, spowita zmysłowością syntezatorowych warkotów, mknących stereofonicznie po kanałach. Wyrazistym, masywnym pulsem raczy nas sekcja rytmiczna, a taneczną partię wokalną zagęszcza przestrzenny pogłos. Refren urzeka powtarzalnością barwnego szlagwortu: „ze mną będziesz tańczyć”. Już w drugiej zwrotce opisywanej piosenki objawia się stylistyczny wyznacznik wykonawstwa Pawła Swiernalisa. Mianowicie zaśpiewał on wiodącą melodię w wyższym rejestrze, czyli oktawę wyżej i ów kolorystyczny zabieg będzie miał miejsce na Stoickim niepokoju jeszcze wielokrotnie. Efekciarską, pełną gracji solówkę klawiszy kształtują przenikliwe dźwięki, układające się w kaskady rozłożonych akordów. Owe przestrzenne pejzaże towarzyszą później wokaliście podczas ostatnich powtórzeń refrenu. Nagle, wielokrotnie repetowana fraza urywa się, po czym następuje zwolnienie tempa wespół z iście maszynową modulacją głosu wokalisty. Trudno mi zebrać słowa, by esencjonalnie ująć w nich utwór 0048, skłaniający do refleksji za sprawą celnych konstatacji naszpikowanego skrajnościami tekstu. Przede wszystkim należy ustalić, co oznaczają tytułowe cyferki. To numer kierunkowy zagranicę, użyty tutaj na zasadzie symbolicznego łącznika z Polską. Niniejsza piosenka traktuje bowiem o jednoczesnej miłości oraz nienawiści do ojczyzny, a także o tym, że nawet po czasie spędzonym na obczyźnie najczęściej jednak ciągnie wilka do lasu, ku rodzinnym stronom. Przed laty pełną sprzeczności relację z Polską Grzegorz Ciechowski ubrał w bezprecedensową frazę: „to nie kochanka, ale sypiam z nią”, jak z kolei podszedł do tematu przedstawiciel kolejnego pokolenia twórców – Swiernalis? Na uwagę zasługuje rozbrajająca szczerość powtarzanych deklaracji, w których podmiot liryczny bezpośrednio zwraca się do Polski: „kocham Cię biedną i nagą”, natomiast po chwili: „bo ja Cię kocham pomimo, a nie za”. Rytmiczna, momentami nawet imprezowa taneczność i lekka, powabna melodia kontrastują z tekstowymi wersami ciężkiego kalibru. Chłodem częstują elektroniczne współbrzmienia, a partia wokalna, obfitująca w najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami, czyli półtony, podszyta jest melancholią. Już na samym początku słychać rozedrganą melodię, płaczliwie zagraną na gitarze. Antycypuje ona to, co za chwilę wydarzy się w zwrotce, w dodatku fascynuje rozedrganiem, analogicznym do emocjonalnego rozchwiania narratora piosenki. Ciekawym zabiegiem kolorystycznym są dwie partie wokalne w refrenie. Pierwsza kunsztownie zatrzymuje się na długich dźwiękach, oplatając nimi wyrazy „a ja”, druga ekspresyjnie prowadzi wiodącą melodię, mimochodem nawiązując z poprzednią efektowny dialog. Warto zwrócić uwagę, że po drugiej zwrotce refren rozbrzmiewa łagodniej, a wspomniana melodia, obfitująca w długie dźwięki, została zastąpiona miarowymi uderzeniami perkusji. W ramach intrygujących skoków interwałowych (w zakresie odległości pomiędzy dźwiękami) na początku większości fraz objawia się dostojna, zapadająca w pamięć, precyzyjnie wykonana kwinta. Kryptowaluta przesiąknięta jest romantyzmem oraz tęsknotą za miłością do ukochanej osoby, która zdaje się nie dostrzegać ani starań, ani egzaltowanych wyznań podmiotu lirycznego. Tutaj też rozkwita repetowany szlagwort, domyślne błaganie o zmianę biegu rzeczy: „byle Ciebie mieć na własność”, najpierw zaśpiewane w balladowym anturażu, z czasem ubrane w szatę transowych, elektronicznych dźwięków, a w kulminacji wsparte szlachetnymi chórkami Katarzyny Łopaty. Wyróżnikami opisywanej kompozycji są sielankowy nastrój melodii oraz liryzm, bowiem królują tu malownicze motywy klawiszy. Znów imponuje żonglerka wokalna pomiędzy rejestrami, a stricte kompozycyjną nowością są precyzyjne skoki o septymę małą, pełną bezdennego dramatyzmu i rozpościerającą się choćby na pograniczu słów: „kupiłbym” oraz „Ciebie”. Trudno też przejść obojętnie obok takich muzycznych detali, jak ascetyczny ornament w wyrazie „własność” i charakterne wyeksponowanie głoski „r” w słowie „razem”. Zdecydowaną wisienką na tym eklektycznym, płytowym torcie jest słodka, powabna, jednak niepozbawiona mroku, jak również rytmicznych transakcentacji Cherry. Wokalista z lubością podkreśla tu ostatnie sylaby niektórych słów, a melodię przepełnia zadumany smutek w połączeniu z motoryką powtarzanych dźwięków. Paweł Swiernalis znów zwiewnie prześlizguje się pomiędzy rejestrami, zdobiąc refren stadionowym skandowaniem wszystkich zgłosek. Ponadto urzeka artyzm wirtuozowskiej, pędzącej w szaleńczym tempie gitarowej solówki, wykreowanej przez wspaniałego, klasycznie wykształconego muzyka – Kacpra Budziszewskiego. Najsubtelniejszą piosenką na całym albumie jest autentyczna do szpiku kości, zniewalająca, wyciskająca z mych oczu łzy wzruszenia Lalka. Tekst punktuje alienację jednostki w toksycznym związku, gdzie jedna strona nie dostrzega potrzeb drugiej. Cierpienia odrzuconego bohatera obrazują gorączkowe błagania w nicość: „chciałbym mieć lalkę, niech coś mnie pragnie”. Melodia obezwładnia swym aksamitnym ciepłem, a apogeum giętkiej ekwilibrystyki w zakresie przenoszenia jej ku wyższemu rejestrowi następuje w zwieńczeniu refrenu podczas eterycznie wykonanych słów: „że znowu wstydzi się mnie”. Szorstki akompaniament instrumentalny kształtują gitarowe akordy oraz syntetyczne współbrzmienia, które niejednokrotnie kojarzą mi się ze spazmatycznymi, na wskroś zmysłowymi, żeńskimi oddechami. Skoro już wywołałam kwestię oddechów, wspomnę, że Paweł Swiernalis często teatralnie rozrywa tu zwięzłe frazy hałaśliwym nabieraniem powietrza. Książkowy przykład przeboju, okraszonego wpadającą w ucho melodią wespół z niebanalnym tekstem stanowi moim zdaniem Myśliwy. Już na początku swą zadziorną dźwięcznością atakuje nas aktorsko wycyzelowana głoska „z” w takich zwrotach, jak: „za dużo”, „za często” i „zawsze”. Urodziwą melodię zwrotek incydentalnie upiększa eteryczny, drugi głos, przepełniony uporczywie powtarzanymi dźwiękami. Dystyngowana lekkość to natomiast domena klawiszowych ornamentów i powarkiwań. W refrenie słychać trudne wykonawczo odległości pomiędzy dźwiękami, takie jak opadająca kwarta oraz seksta w kierunku wznoszącym. Czyż poza tym można nie dać się ponieść filozoficznej dewizie: „moje serce to myśliwy, ciut samotny i leniwy”? Zaanonsowany refren w pewnej chwili zyskuje nowe, nieco bardziej liryczne oblicze dzięki zaśpiewaniu go z galanterią w języku hiszpańskim. Ów iberyjski pierwiastek jeszcze silniej wyeksponował chwytliwość linii melodycznej. W samym zakończeniu słychać wyłącznie malownicze motywy fortepianu, a wokalista jeszcze tylko dyskretnie zdołał wyśpiewać rozpoczynającą refren głoskę „m”, po czym gwałtownie ją urwał, pozostawiając odbiorców ze znakiem zapytania, w poczuciu zawieszenia.
Za nami połowa płyty, a wrażeń dźwiękowych czeka jeszcze bez liku. W kilku kolejnych utworach bowiem pojawiają się tak zwane featy, gościnki, czy jak kto woli kolaboracje Swiernalisa z innymi świetnymi muzykami. Bodaj najbardziej ekstrawaganckim, trudnym do jakiegokolwiek zaszufladkowania utworem jest Part Time Filozof z gościnnym udziałem mołdawskiego rapera o pseudonimie Sheppord. Tekst to swoiste rozprawienie się narratora ze strachem, okiełznanie niepewności, a niecenzuralne słowa pełnią tu funkcję ekspresywną, dodając przekazowi pikanterii. Na głos Swiernalisa został nałożony autotune, czyli produkcyjny zabieg, najczęściej służący do nienaturalnego wyczyszczania wokalu. Z reguły nie gustuję w takich nowinkach technologicznych i cenię sobie wokalną autentyczność, jednak uważam, że akurat w recenzowanym utworze powyższy patent ma rację bytu, gdyż chłodna, wyszczekana robotyczność stanowi indywidualny wyznacznik owych momentami wywrzeszczanych, to znów delikatnych wersów. Linię melodyczną oplatają łzawe, melancholijne półtony, nie przestając ujmować mnie przystępnością. Zresztą nagromadzenie rzeczonych półtonów, czyli tzw. chromatyka, tajemniczo przyciemnia fragment: „wybuduję pomnik trwalszy”. Zasygnalizowany wcześniej mołdawski wykonawca oferuje szczyptę wykwintnej egzotyki, śpiewając obcojęzyczne frazy. Warto też odnotować, że w opisywanej piosence po raz pierwszy i jedyny padają słowa: „stoicki niepokój”, które użyczyły tytułu albumowi. Kompozycję Pył kształtuje kontrast pomiędzy łagodnym, chociaż miejscami czarującym szorstką chrypką, głosem Swiernalisa a charakternym, bluesowym altem Jagody Kret. Paweł Swiernalis ozdabia często niektóre słowa (m.in.: „słuch” i „wzrok”) szlachetnymi ornamentami. Gdy zaś w tekście mowa o przyspieszonym oddechu, ilustracyjnie słychać po chwili spazmatyczne nabieranie powietrza przez wokalistę. Refren z kolei to rytmiczność w najczystszej postaci, a szczególnie przebojowy fragment stanowi uporczywe repetowanie ostatnich sylab wyrazu „oszaleć”, które niespodziewanie układają się w dwa zupełnie inne słowa: „ale leć”. Wokal Jagody Kret jest znakomity warsztatowo i często wytwornie zawisa na długich dźwiękach, jako przykład niech posłuży wers: „a ja chcę dać”. Równolegle zaśpiewane melodie obojga wykonawców tworzą wielogłosowe współbrzmienia, ale czasem też wzajemnie się dublują. Utwór W kieszeni błyskawice swym charakterystycznym wokalem upiększył Żurkowski, także urokliwie uzupełniając się z mrocznym, z lekka chropowatym głosem Swiernalisa. Linia melodyczna (jak w większości piosenek) inkrustowana jest melancholią nieco orientalnych półtonów. Momentami usamodzielniają się melodie obojga wykonawców. Swiernalis imponuje wówczas przenikliwością wydłużonych do granic dźwięków, Żurkowski natomiast raczy nas emocjonalnością szorstkiej chrypki, rozbrzmiewającej choćby na tle ostrych niczym sztylet warkotów gitary. Nośność i wszechobecne ciepło baśniowej melodii to atrybuty piosenki, zatytułowanej Leki. Niespotykaną, celowo kanciastą składnią oraz chwytliwą powtarzalnością fascynuje tu wers: „ja Ciebie wyleczę stąd”. Kolorystyczną niespodzianką jest natomiast wykonanie fragmentu ostatniej zwrotki wyłącznie przy akompaniamencie metalicznych akordów gitary akustycznej. Poruszają mnie też do głębi żeńskie chórki oraz uniwersalne przesłanie, płynące z tekstu, iż szczera, niezmącona złą energią miłość może uleczyć duszę ze wszystkich chorób. Misja jest ckliwą balladą, pełną archaicznie rozstrojonych, masywnych motywów klawiszy oraz teatralności w postaci ekspresyjnego nabierania powietrza przez Swiernalisa pomiędzy zwięzłymi epizodami wokalnymi. Ową malowniczą aurę kreują spowite smutkiem frazy, w których mowa o zakończeniu, a ściślej rzecz ujmując rozliczeniu się z pewną bliską relacją. Definitywnym domknięciem płyty jest remix piosenki Myśliwy autorstwa Chrisa Korczaka. Choć raczej z dystansem podchodzę do tego typu elektronicznych przeróbek, tutaj absolutnie muszę docenić energię transowego, nasyconego niskimi częstotliwościami beatu, w którego symetryczne ramy jak w masło weszła nośna, przebojowa melodia wokalna. Poza tym tak imprezowe zwieńczenie całości ukazuje taneczny potencjał większości piosenek, zawartych na Stoickim niepokoju. Można w ich rytmie żwawo podrygiwać, ale też zachwycać się słowno-muzycznymi walorami. Na tym właśnie moim zdaniem polega zasygnalizowana przeze mnie w tytule wszechstronność recenzowanych dźwięków.
Album Stoicki niepokój charyzmatycznego, urzekającego wokalną lekkością Swiernalisa to barwna mieszanka muzycznych stylistyk. Warto zwrócić uwagę na wykonawczy kunszt towarzyszących wokaliście instrumentalistów. Szczególnie zapierają dech w piersiach wyrafinowane solówki gitary oraz klawiszy. Partie wokalne obfitują natomiast w wyszukane skoki interwałowe, czyli w zakresie odległości pomiędzy dźwiękami, zaśpiewane z imponującą lekkością. Chwytające za serce, nośne melodie wzbogaca odrobina mroku, a warstwę słowną wyróżnia filozoficzny pierwiastek. Mamy tu do czynienia z podróżą w głąb egzystencjalnych rozterek, przesiąkniętą rozliczaniem się podmiotu lirycznego z niewygodnymi relacjami. Ponadto nie posiadam się z radości, gdyż dwie moje najukochańsze piosenki, czyli 0048 oraz Lalka zostały zainspirowane tekstami jednego z najważniejszych dla mnie twórców – Grzegorza Ciechowskiego – kolejno Nie pytaj o Polskę i Sexy Doll. Wciąż zatem przeszłe pokolenia autorów napędzają kolejne i życzę sobie z całego serca, by ów łańcuch poetyckich powiązań trwał wiecznie.