Płyty

Doznanie łabędziego śpiewu Beatlesów

20 września 2019
Powrócę dziś do twórczości zespołu, którego jestem zdeklarowaną miłośniczką. Dodatkowo, pojawił się ku temu pretekst, bowiem właśnie we wrześniu mija pół wieku od wydania przez zespół The Beatles albumu Abbey Road. Dlaczego w tytule pojawił się łabędzi śpiew? Ten nieco zapomniany związek frazeologiczny oznacza ostatni przejaw czyjejś działalności artystycznej, a moim zdaniem właśnie taka jest ta płyta: najdojrzalsza, wybitna, stanowiąca w pełni skończone dzieło wielkiej czwórki z Liverpoolu. Oczywiście mam świadomość, że albumem Beatlesów wydanym najpóźniej jest Let It Be, jednak był on nagrywany wcześniej niż Abbey Road.

Chociaż wśród członków zespołu u schyłku kariery panowały liczne nieporozumienia, nagrali oni wówczas płytę, która mimo upływu lat zachwyca swoją świeżością, a wiele zawartych na niej pomysłów aranżacyjnych wciąż może inspirować następne pokolenia wykonawców. Dostrzegam tu niebywałą różnorodność stylistyczną. W otwierającym Abbey Road utworze Come Together rozbrzmiewa muzyka rockowa z prawdziwego zdarzenia, pełna elektryzujących solówek gitarowo-perkusyjnych, jak również ekspresyjnego akcentowania poszczególnych sylab we wiodącej partii wokalnej Johna Lennona. Ów nastrój ulega nagłej zmianie w piosence Something, będącej jedną z najdoskonalszych kompozycji George’a Harrisona. To dla mnie zmysłowość w najczystszej postaci zaklęta w melodyjnej balladzie. Na pierwszy plan wysuwają się tu płynne, klawiszowo-gitarowe solówki, jak również dyskretne wielogłosy wokalne. Pod numerem 3. pojawia się Maxwell’s Silver Hammer, będący pierwszym utworem skomponowanym na tę płytę przez Paula McCartneya. Jak to zwykle w jego przypadku bywa, mamy do czynienia z melodyjną piosenką ze szczyptą rubaszności. Pogodny charakter linii melodycznej wraz ze swingującym wokalem kompozytora nawiązuje do innych, pięknych piosenek McCartneya z chlubnej przeszłości Beatlesów, takich jak Honey Pie czy When I’m Sixty Four. Rockowa ekspresja powraca w Oh! Darling, czyli jednym z największych przebojów znajdujących się na Abbey Road. Dynamiczna partia wokalna McCartneya brzmi w tej piosence niezwykle świadomie i ukazuje pełnię możliwości głosowych wokalisty. Kompozycja Octopus’s Garden jest natomiast wokalnym popisem Ringo Stara. Jego głos brzmi tu dość frywolnie, a ów nastrój potęguje żwawa partia instrumentów klawiszowych.

Kolejny utwór może być trudny w odbiorze, choć przyznam, że jest mi on niezwykle bliski.

To I Want You (She’s So Heavy), trwający ponad siedem minut i wprowadzający Beatlesów w świat rocka progresywnego. Zachwyca mnie tu niezwykle naturalna barwa głosu Johna Lennona, w innych jego utworach nieco rozmazana za sprawą przestrzennego pogłosu. Tutaj Lennon ewidentnie czuje bluesa, leniwie, z charakterystyczną chrypką prześlizgując się pomiędzy poszczególnymi dźwiękami. Od strony instrumentalnej, rockowej pikanterii dodają tej kompozycji organy Hammonda oraz syntezator Mooga, a rozbudowane zakończenie urywa się gwałtownie, pozostawiając słuchaczy w sferze artystycznego niedopowiedzenia. W kolejnej piosence nadeszło słońce za sprawą jej tytułu, tekstu i radosnej oprawy muzycznej. Mam na myśli następny wielki przebój – Here Comes the Sun, który stanowi równocześnie jeszcze jeden dowód na to, że Harrison był niezwykle sprawnym kompozytorem. Śpiewna melodia, wykonana przez Beatlesów jasno i perliście, wspaniale koresponduje tu z subtelnym akompaniamentem gitary akustycznej, utrzymanym w wysokim rejestrze. Przyszedł czas na moją ukochaną piosenkę z płyty Abbey Road, czyli melodyjną miniaturkę zatytułowaną Because. Pobrzmiewają w niej echa muzyki klasycznej, gdyż kształtujące ją instrumentalne, rozłożone akordy to efekt inspiracji Lennona Sonatą Księżycową Beethovena. Warto też zwrócić uwagę na brzmiącą niezwykle głęboko partię elektrycznego klawesynu, wykonaną przez producenta albumu – George’a Martina, często w branży muzycznej określanego mianem piątego Beatlesa. Ponadto, niezwykle wzrusza mnie w tym utworze partia wokalna, stanowiąca zwielokrotnione, wielogłosowe chóry, ciepło i łagodnie kreujące jedną z najdoskonalszych, lirycznych melodii, obecnych w przepastnym, piosenkowym dorobku The Beatles. W zwieńczeniu opisywanej kompozycji również następuje nagłe zawieszenie, jednak tym razem owo muzyczne napięcie zostało rozładowane wraz z nadejściem kolejnej piosenki – You Never Give Me Your Money.

Od tej kompozycji utwory następują płynnie po sobie, tworząc właściwie jedną, kilkuczęściową całość. W tych sześciu krótkich arcydziełkach najsilniej słychać stylistyczną różnorodność albumu. Wspomniane You Never Give Me Your Money to początkowo łagodna ballada z pierwszoplanową rolą fortepianu, która z czasem wzbogaca się o szczyptę rockowej ekspresji. W Sun King znów rozbrzmiewają w pełnej krasie przestrzenne wielogłosy Beatlesów, przedzielone krótkimi, równomiernymi oddechami muzyków pomiędzy frazami. Dodatkowo od strony harmonicznej piosenka ta jest łudząco podobna do jednego z wcześniejszych singli grupy – Don’t Let Me Down. Rockowa surowość cechuje trzy kolejne kompozycje miniaturowych rozmiarów – Mean Mr Mustard, na wskroś bluesowe Polythene Pam i dynamiczne She Cames in Through the Bathroom Window. Do następnych trzech piosenek mam z kolei stosunek bardzo osobisty, gdyż słyszałam je na żywo w 2013 roku podczas warszawskiego koncertu Paula McCartneya. To liryczne Golden Slumbers, pełne symfonicznego rozmachu Carry That Weight oraz energiczne The End. Dodatkowo, utwór Carry That Weight wzbogaca ostro brzmiąca sekcja dęta, intonująca główny motyw słyszalny już wcześniej, w partii wokalnej utworu You Never Give Me Your Money. Po piosence The End następuje zupełna cisza i początkowo wydaje się, że właśnie w tak rockowy i ekspresyjny sposób płyta została zwieńczona. Są to jednak tylko pozory, gdyż Beatlesi (a właściwie sam Paul McCartney) powraca jeszcze na kilkanaście sekund, by zaśpiewać najkrótszą kompozycję – Her Majesty, wykonaną bardzo melodyjnie i naturalnie. W taki właśnie nieoczywisty sposób dobiega końca ta wyjątkowa płyta The Beatles.

Czym jest dla mnie Abbey Road? To album kompletny, przemyślany od początku do końca, pełen artystycznej mieszaniny stylów. Jest na nim miejsce na balladowy liryzm, rockowo-bluesową ekspresję i aranżacyjny kunszt. Po 50. latach od wydania tę muzykę wciąż się przeżywa, bo Beatlesi są po prostu nieśmiertelni. Moim zdaniem, ich uniwersalność tkwi w niezliczonej ilości artystycznych pomysłów, które mimo osobowościowych różnic pomiędzy czterema wybitnymi muzykami są organicznie spójne w każdym calu.

TAGS
Agata Zakrzewska
Warszawa, PL

Muzyka jest moją największą pasją, gdyż żyję nią jako słuchaczka, ale też wokalistka, wykonując przede wszystkim piosenkę literacką i poezję śpiewaną z własnym akompaniamentem fortepianowym. Cenię piękne i mądre teksty, zwłaszcza Młynarskiego, Osieckiej czy Kofty.